27/01/2025
Oki doki, słowo się rzekło. Stuknęliście te 400 reakcji to macie fragment czegoś co zacząłem dawno temu i jakoś tak nie potrafię dokończyć. Obiecuję, że od następnego razu wracam do tematów weterynaryjnych :P
Bebok #1 "bądź grzeczny"
- Fala zaginięć dzieci na śląsku - prowadzący wiadomości miał trudność z ukryciem emocji - Czy coś je łączy? Dotarliśmy do informacji, że wszyscy rodzice zgodnie utrzymują, jakoby ich pociechy nie wychodziły z domu. Czyżby kidnapping doskonały? Policja twierdzi, że śledztwo trwa, nie zostały postawione żadne żądania okupu...
***
Było gorące lato, wakacje właśnie się zaczęły. Osiedlowy plac zabaw pełen był dzieci, próbujących na wszelkie sposoby zrobić sobie krzywdę. Ktoś kto ma dzieci, wie w jak krea-tywny i przerażający dla rodzica sposób, potrafią one używać sprzętów w takich miejscach. Biegały, skakały, biły się, próbowały palić za śmietnikiem papierosy wykradzione rodzicom. Obrazek jak sprzed rewolucji technologicznej. Oczywiście widziało się w tej czy innej dłoni smartfona albo inny gadżet. Jednak nie było ich zbyt wiele. Nie było to monitorowane, ogro-dzone i czyściutkie osiedle. Szare, brudne i popękane bloki z płyty, jedyna zieleń to farba, którą pomalowano kosze na śmieci. Mieszkali tu zwykli, ciężko pracujący ludzie. Wielu rodzi-ców nie stać na nowinki technologiczne. Dzieci musiały bawić się w tradycyjny sposób.
Bloki są szare, ale plac zabaw! Piękny, błyszczący, nówka sztuka z “funduszy”. Zjeż-dżalnie, huśtawki, piaskownica i inne sprzęty, których nazw poza budowniczymi nikt nie zna. Postawiono nawet trzepak. Chyba, któryś z projektantów, dorastał na takim osiedlu i dał się ponieść sentymentom. Dzieci lubiły trzepak. Mamy niekoniecznie. Pamiętały czasy, gdy same wisiały na osiedlowym trzepaku głową w dół. Coś co kiedyś postrzegały jako niezłą zabawę, teraz jawiło się jako zagrożenie życia. Pewnie słusznie.
- Maciek! - rozległo się z jednego z okien - natychmiast wracaj do domu! Już!
Zawołany, na oko ośmioletni chłopiec, zeskoczył z trzepaka i zwiesiwszy głowę powlókł się w stronę klatki. Czuł się jak skazaniec, podążający w stronę Sali Śmierci. Rozważał ucieczkę z domu. Miał dość nieustających awantur. Zaczął wspinaczkę na czwarte piętro, winda od dawna nie działa. Mama stała już w przedpokoju
- Ile razy mam Ci powtarzać byś nie właził na ten nieszczęsny trzepak - wysyczała - możesz spaść i złamać sobie rękę, albo kark!
- Ale… - próbował
- Żadnych ale! - ton głosu kobiety wyostrzał się - nie potrafisz spełnić żadnej mojej prośby. Wszystkie polecenia traktujesz jako luźne uwagi. Mam dość tego, że mnie wcale nie słuchasz! Wiesz co się dzieje z dziećmi, które nie słuchają rodziców?
Nie wiedział, ale się domyślał. Nigdy nie dostał lania, rodzice tylko mu grozili. Nigdy jednak nie dopuścili się rękoczynów. Nic nie powiedział
- Przychodzi Bebok i je porywa! - wykrzyczała - idź do swojego pokoju i nie pokazuj mi się na oczy, aż do kolacji.
Poszedł, zamknął drzwi. Mama wyszła na balkon zapalić. Dłonie jej drżały, łzy ściekały po policzkach. Płomień zapalniczki, jakoś omijał wyciągnięty koniec papierosa. Po kilku próbach udało się jej odpalić. Stała w promieniach letniego słońca, rozmyślając na temat trudów wy-chowania dziecka. Kochała swojego syna. Mąż pracujący w delegacji, stopniowo stawał się obcą osobą. Dziecko było jej jedynym promykiem radości, o którego dobro drżała dniami i nocami. Ten przeklęty trzepak! Nienawidziła go. Gdy chodziła do podstawówki, często bawi-ły się na takim z siostrą. Aż do wypadku. Pewnego razu młodsza dziewczynka, popchnięta przez jakiegoś urwisa, spadła na ziemię. Spadła tak niefortunnie, że doszło do przerwania rdzenia kręgowego w odcinku szyjnym kręgosłupa. Od tamtej pory, a minęło już trzydzieści lat, siostra kobiety była przykuta do łóżka. Gdyby coś takiego przydarzyło się Maćkowi, pę-kło by jej serce. Nie zdawała sobie sprawy, że się nie przydarzy. Tego słonecznego popołudnia widziała syna po raz ostatni.
***
Maciek siedział przy biurku i bezmyślnie gapił się w okno. Miał poczucie, że został ukarany niesłusznie. Był grzecznym chłopakiem. Wygibasy na trzepaku stanowiły jedyny przejaw bun-tu wobec woli rodzicielki. Za oknem rozpościerał się niczym niezmącony błękit. Jedynie chmary wywijających akrobacie w powietrzu jerzyków wprowadzały pewien dysonans w tej monotonnej scenerii. Maciek zastanawiał się, jak by to było latać razem z nimi. Być całkowi-cie wolnym, nie musieć słuchać poleceń przewrażliwionej matki.
Z zadumy wyrwało go skrzypnięcie otwieranych drzwi szafy. Odwrócił się gwałtownie. Wnę-trze mebla wyglądało jak czarna dziura. Maciek zamrugał gwałtownie. Szafa dalej stała otwarta. Wstał i jak zahipnotyzowany zrobił dwa kroki w jej stronę. Nagle zrobiło się strasz-nie zimno, a chłopiec poczuł na ramieniu zaciskające się kościste palce.
- Cześć – odezwał się mu wprost do ucha syczący głos – byłeś grzeczny?
Maćka pochłonęła ciemność…
***
Żyjemy w czasach racjonalizmu. Nasz Świat oparty jest na solidnych podstawach fizyki i chemii, a nasze życie regulują prawa, nakazy oraz zakazy. Wierzymy w naukę, rzeczy nie mieszczące się jej ramach, niemożliwe do potwierdzenia metodami badawczymi traktujemy jako nieprawdziwe. Człowiek współczesny wierzy, że świat jest policzalny, opisywalny i poznawalny. Nie ma w nim miejsca dla zabobonu. Religię traktujemy bardziej, jako element tradycji i folkloru. Istnieje tu i teraz. Nie ma żadnego potem. Nie istnieje nic obok. Człowiek współczesny o tym wie. Cóż, istoty zamieszkujące drugą stronę o tym nie wiedzą.
Każdy kij ma dwa końce. Istnieje światło i ciemność, dobro i zło, zimno i ciepło, a z mnożenia takich opozycji moglibyśmy uczynić rozrywkę na długi zimowy wieczór. Ale skoro wszystko ma swojego antagonistę, czy Świat, w którym żyjemy, również nie powinien takiego posiadać? Nasi przodkowie nie byli rozwinięci technologicznie, jednak wiarę opanowali w stopniu mistrzowskim. Wydaje nam się, że zastąpili nią niemożność wytłumaczenia obserwowanych zjawisk, albo wykorzystywali w celu wywierania wpływów na innych. I zapewne częściowo tak było. Jednak nie całkowicie. Istnieje świat obok, odległy o grubość cienia od naszego. Czasem go wyczuwamy. Kiedy w ciemności czujecie się obserwowani, gdy nagle pojawia się przeświadczenie, że ktoś za nami stoi. Boimy się ciemności. Podświadomie wiemy, że w niej kryją się strachy. W które nie wierzymy oczywiście. Strachy to bajki. Nie mamy na nie czasu. Nawet, gdy późną nocą, słyszymy kroki w pustym pokoju, jęk otwieranych drzwi, nie dowierzamy swoim zmysłom. Dziwne dźwięki przypisujemy pracy materiałów tworzących dom. Niesłusznie.
Tuż obok istnieje zupełnie inny świat. Negatyw tego, w którym żyjemy. Krzywy, szaro-bury, mglisty i taki jakby płaski. I tak, mieszkają w nim strachy. Można go nazwać “śmietnikiem wyobraźni”, żyją tu wszystkie przywołane do życia kreacje, które człowiek porzucił. Nie jest to miejsce nam przyjazne, jego mieszkańcy są zazdrośni o nasz świat. O słońce, zieleń roślin, niebieskie niebo. Uczucia z nami związane to nienawiść i głód. Ale przeważnie głód.
***
Przy małej, bocznej uliczce stał żółty dom. Nieco zarośnięty ogród był domem dla wielu ptaków i miejscem zabaw dla dwójki dzieci. Starsza Antosia skończyła właśnie pierwszą klasę, młodszy Tadzio, ma za sobą rok uczęszczania do przedszkola. Zwykle się dogadywali, jednak jak to między rodzeństwem bywa, przytrafiały im się nieporozumienia. Tosia, która uważała że jest prawie dorosła nie zawsze chciała bawić się z bratem. On chciał zawsze, starsza siostra była jego bohaterką. Gdy miała gorszy humor zdarzały się miedzy nimi kłótnie i bijatyki. Nic poważnego, każdy kto ma rodzeństwo wie jak to jest. Dzieci były żywiołowe i radosne, w przeciwieństwie do wielu swoich rówieśników, chętnie bawiły się na podwórku. Kreatywność doprowadzała czasem, ku ubolewaniu rodziców, do incydentów. A to podpalona sterta liści, a to wybita z procy szyba, a to skręcona kostka. Dzieciństwo z rodzaju tych, które zaowocują radosnymi wspomnieniami.
Nad bezpieczeństwem dzieci czuwała mama. Odgrywała role przypisane wszystkim matkom. Była kucharką, sanitariuszką, dozorcą, rozjemcą i pośrednikiem w likwidacji szkód. Jak to mama. Maluchy były grzeczne. Z reguły. Niestety jak już narozrabiały, to na całego. Idea konsekwencji popełnianych czynów nie splamiła jeszcze ich umysłów. Zwłaszcza starsza z dwójki, mimo że uczennica, przodowała w kreatywnym spędzaniu czasu. A brat, jak to młodszy brat wtórował jej entuzjastycznie. Okres wakacji to dla matek pracujacych w domu ciężki okres. Dzieci, które część dnia spędzały w placówkach oświatowych, teraz od rana do nocy buszują po obejściu. Co utrudnia zrobienie czegokolwiek. Na szczęście tego dnia było ładnie i dzieci zaraz po śniadaniu wybiegły na dwór. Ich mama co jakiś czas zerkała gdzie są i co robią - średnio co 5 minut. Była bardzo niespokojna, czuła napięcie, jak przed burzą. Zabawa jednak przebiegała spokojne. Tadzio siedział w piaskownicy, Tosia się huśtała. Kobieta odetchnęła po raz kolejny z ulgą i wróciła do gotowania obiadu. Nagle zrobiło się bardzo cicho, co zwykle oznacza dzieci w trybie robienia rzeczy raczej niebezpiecznych. Wyskoczyła przez drzwi tarasowe do ogrodu. Pusto. Furtka na ulicę otwarta. Wybiegła poza posesję. Dzieci ani widu, ani słychu. Zawołała. Brak odpowiedzi. Nie wie czy biec w prawo, czy w lewo, czy płakać, zemdleć albo wrzeszczeć. Zza płotu wyjrzała sąsiadka.
- Stało się coś? - pyta
- Dzieci mi się zgubiły - odpowiada załamującym się głosem matka - odwróciłam się na chwilę, a one wyszły na ulicę. Nie mogą być daleko
- Spokojnie kochana - uspokaja sąsiadka - na pewno je znajdziemy ty biegnij w prawo, ja w lewo.
I ruszyły. Zupełnie zignorowaly zarośnięty trawą nieużytek leżący po drugiej stronie ulicy…
***
ON był zawsze głodny. Głód ten był możliwy do zaspokojenia tylko w jeden sposób. Niestety, nie był dostępny w miejscu, w którym przyszło mu żyć. W miejscu obok było dużo smakowitych kąsków. Jednakże od ustalonych zasad nie było wyjątków i musiał czekać, aż ktoś otworzy bramę. Czekał więc, a czekanie w miejscu bez czasu było męczarnią. Irytacja potęgowała głód. Czekał. Miał zapasy, nie był głupcem, żeby skazywać się na śmierć głodową. Jednak teraz chciał skosztować czegoś świeżego, zawartość weków rozstawionych na półkach w jego walącej się ku szarej ziemi szopie, napawały go wstrętem. Czekał więc cierpliwie, siedząc na szarym kamieniu, wpatrzony w szare drzwi tkwiące w szarej skale, wśród szarych drzew. Czuł, że niedługo zapoluje. Zamknął oczy pozwolił swoim myślą odfrunąć. One mogły przedostać się do miejsca obok. Niczym gończy pies jego umysł, zaczął szukać tropu. Jest! Coś obiecujacego działo się na zarośniętym trawą placu…
***
Dzieciaki bawiły się świetnie. Wysoka trawa całkowicie je zakrywała. Dobiegły na środek nieużytku i położyły się wśród pachnącej zieleni. Antosia uznała, że zrobili mamie świetny kawał. W końcu coś się zaczęło dziać i nie było nudno. Leżeli w trawie i tłumili śmiech, słysząc nawoływania matki. W końcu krzyki ucichły ucichły. Przez chwilę oglądali płynące nad nimi obłoczki. Dziewczynka mówiła co widzi, a jej brat próbował dostrzec coś więcej niż chmurę. W końcu zabawa im się znudziła. Antosia wychyliła głowę i rozejrzała się. Nikogo nie było w zasięgu wzroku. Kazała bratu wstać i oboje ruszyli w stronę kępy drzew. Wśród nich stała rachityczna wierzba, której gałęzie zwisały obiecująco nisko i dziewczynka chciała spróbować wspinaczki. Była to świetna okazja. Na ich podwórku nie było drzew na które mogłaby się wejść, a podczas spacerów mama czuwała, żeby jej córka twardo stąpała po ziemi. Antosia czuła, że to niesprawiedliwe. Z opowieści dziadków wiedziała, że rodzice w dzieciństwie robili gorsze rzeczy, niż wspinaczka na drzewo. Zapomnieli, czy co? Rozmyślania przerwał jej brat. Tadzio nagle stanął jak wryty i z otwartą buzią wpatrywał się otaczający pnie cień.
- Rusz się! - burknęła siostra - no!
Spróbowała pchnąć małego, jednak ten stał jak skamieniały. Zirytowana dziewczynka spojrzała w kierunku drzew.
- Nic tam nie ma - burczała - popatrz tchórzu...
Wtem cień zafalował. Antosia zatrzymała się. Ktoś jednak stał w mroku. Albo coś. Nie potrafiła dostrzec dokładnie. Wydawało jej się, że koło pnia tkwi wysoka postać w łachmanach, z gęsto brodą i z dziwnymi oczami. Dziewczynka nie dojrzałą żadnych szczegółów sylwetki. Ktoś był taki jakoś niewyraźny. Pojawiał się, znikał po chwili, falował jak flaga na wietrze. W tym wszystkim, dobrze widoczne były jedynie, błyszczące, czarne oczy.
Antosia szarpnęła brata za rękę i próbowała odciągnąć go w stronę domu. Nic. Rzuciła okiem na postać pod drzewem. Cień i osoba w nim skryta, tak jakby przesunęły się w ich stronę. Dziewczynka poczuła, jak wszystkie włosy na jej ciele stają dęba, a strach sprawia, że nogi są jak z waty. Nie wiele myśląc, zdzieliła brata w głowę. Ten ocknął się z transu i dał się biegiem zaprowadzić do domu. Gdy zatrzasnęli furtkę, Antosia popatrzyła w stronę nieużytku. Pod drzewami nie było nikogo.
***
Tak! Tak! Tak! On był bardzo zadowolony z myślowej wycieczki. Dwójka smarkaczy wydała mu się bardzo smakowita. Teraz tylko czekać na otwarcie bramy…
***
- Jak mogliście mi to zrobić! - wrzeszczała mama. Była osobą bardzo spokojną i zwykle nie podnosiła głosu, a jej cierpliwość była w stanie znieść wiele. Teraz jednak coś w niej pękło. Właśnie przeżyła, swoje piekło na ziemi, a jego stwórcy stali przed nią. Emocje musiały gdzieś się uziemić.
- Przepraszamy… - próbowała załagodzić sytuację dziewczynka
- Prawie umarłam, ze strachu - ciągnęła wściekła kobieta - Wołałam, a Wy mieliście piękna zabawę. Coś wam mogło się stać! Ktoś mógł Was porwać! Gdy dzieci uciekają z domu, przychodzi Bebok i je zjada…
***
Żyjąc w racjonalnym świecie nie doceniamy mocy słów. Nieroztropnie miotamy klątwami i życzeniami. Zapominamy, że one lubią się spełniać. Im więcej emocji włożymy w wypowiadane zdanie, tym więcej mocy mu nadajemy. Doświadczamy tego w codziennym życiu. Ileż razy rozmawiając z kimś o osobie trzeciej, spotykamy obiekt rozmowy w bardzo krótkim czasie. Jest to jednak nieszkodliwe. Gorzej bywa z klątwami. Należy uważać na to co mówimy w dużym wzburzeniu, bo może się zdarzyć, że wykrzyczane “niech cię szlag”, się spełni.
Mama dzieciaków nie zdawała sobie sprawy, że w gniewie wywołała wilka z lasu.
***
W szarej ścianie, tkwiły szare drzwi, które odgradzały świat który znamy, od tego obok. Drzwi otwarły się z cichym skrzypieniem, wzbudzając obłoczek kurzu. W szary świat wlało się światło. Postać o wyglądzie starca owiało powietrze przepełnione zapachami. Możliwość odczuwania napełniła antyczną istotę mocą. W tym świecie czuło się niewiele poza głodem. Teraz zmysły osobnika zalała feria bodźców. Czuł zapach gniewu, słyszał wibracje wywołane strachem. Cóż za wspaniałe uczucie czuć! Tak dawno nie czuł nic. Poza głodem, ma się rozumieć...
***
“Jasne, Bebok!” prychnęła niczym kot Antosia. Mama myślała, że jest głupia? Chodziła do szkoły i nie wierzyła w takie bzdury. Wiedziała, że nie ma Mikołaja, Wróżki Zębowej, Zająca Wielkanocnego i resztę ferajny, którą stworzyli dorośli, aby oszukiwać dzieci. Tym bardziej nie da sobie wmówić, że jakiś potwór porywa dzieci, które dopuściły się nieposłuszeństwa wobec rodziców. Niespodziewanie pomyślała, o mrocznej postaci w cieniu drzew. Potrząsnęłą głową. Pewnie obudzili jakiegoś menela, który schował się przed upałem. Potwory nie istnieją, nigdzie poza kartkami książek. Tosia była tak bardzo racjonalna, jak tylko potrafią małe dziewczynki, które przeczytały zbyt wiele książek.
Znalazłszy się na piętrze, weszła do swojego pokoju i trzasnęła drzwiami. Rzuciła się na łóżko i zaczęłą krzyczeć w poduszkę. Zwykle pomagało to rozładować frustrację. Nie uwierzycie ile złości może kryć się w siedmiolatce. A to dopiero przedsmak okresu dojrzewania, który miał nadejść za parę lat. Tosia była zła, że mama nie doceniła tak dobrego żartu. Przecież nic się nie stało! I jeszcze jakiś Bebok. Sugerowanie, że dziewczynka da się nabrać na takie bzdury bardzo ją dotknęło. Nie jest przecież małym dzieckiem. Gdy się trochę uspokoiła, próbowała czytać, jednak nie mogła się skupić, emocje wciąż w niej szalały. Słowa kręciły na stronicy dzikie piruety. Wstała z łóżka i usiadłszy przy biurku, zaczęła rysować. Złapała kredkę i z dziką furią zaatakowała niczego nie spodziewającą się kartkę papieru. W efekcie na białej powierzchni pojawiła się dziura, a kredka wbita w blat złamała się z trzaskiem. Antosia wzięła głęboki oddech, policzyła od dwudziestu w tył i wybrała następną. Dużo spokojniejsza wzięła się do pracy.
Właśnie była w trakcie tworzenia bardzo udanej sceny ucieczki z domu, gdy usłyszała skrzypnięcie szafy. Odwróciła głowę i zauważyła, że drzwi są uchylone. Podeszła, otwarła je do szeroka i upewniwszy się na wszelki wypadek, że nikt nie siedzi w środku, zamknęła je. Wróciła do biurka. Skrzzzyyyp! Odwróciła się na krześle. Drzwi znów były lekko uchylone. Postanowiła je zignorować. Złapała kredkę… Skrzzyyyp! Antosia zesztywniała. Wydawało jej się. Nie. Była pewna, że ktoś za nią stoi. Wręcz czuła czyjś cuchnący oddech na swoim karku.
- Cześć - usłyszała szept nad swoim uchem, głos przypominał skrzypienie kredy po tablicy - byłaś dziś grzeczna?
W następnej chwili, ktoś wyłączył światło i dziewczynka nie słyszała już nic...
***
Zasmarkany i zapłakany chłopczyk człapał korytarzem. W jednej ręce trzymał misia, rękawem drugiej wycierał nos. Co jakiś czas pociągał nosem, próbując połknąć to, czego nie udało mu się wytrzeć w przesiąknięty już rękaw bluzki. Tadzio był smutny. Mama się na niego gniewała. W dodatku został okrzyczany. Nie czuł złości, jedynie żal. Zawsze starał się być grzeczny, bo wtedy mama się pięknie uśmiechała i mówiła, że jest wspaniałym chłopcem. Obawiał się, że teraz już nigdy tego nie usłyszy. Nie pamiętał, żeby najważniejsza kobieta w jego życiu, tak krzyczała. W dodatku kazała mu “zejść jej z oczu i iść do siebie”. W głowie walczyło ze sobą zdumienie, z rozpaczą. Nie wiedząc co z sobą począć, postanowił pójść do siostry. Nie pukając otworzył drzwi Tosinego pokoju. Cisza go zdziwiła. Zwykle był karany za taką bezczelność burą, zwłaszcza gdy siostra miała gorszy humor. Zajrzał do środka. Pusto. W pokoju hulał wiatr, jakby był… jak to mówili rodzice? PRZECIĄG - przypomniał sobie trudne słowo.
- Tosia? - rzucił na próbę. Nikt nie odpowiedział. Wszedł do środka, ciągnąc nieszczęsnego pluszaka po podłodze. W pokoju wiało mimo zamkniętego okna. Tadeusz pociągnął nosem i rozejrzał się po królestwie swojej siostry. Lampka na biurku świeciła się, krzesło było przewrócone, drzwi do szafy otwarte. Właśnie ona przykuła jego wzrok. Z jej wnętrza biło, zamglone światło. Nie mając lepszego pomysłu, maluch podreptał do szafy i zajrzał do środka. Twarz zalała mu poświata. Gdy młode oczka przystosowały się do światła, ujrzał, że szafa nie posiada żadnego wewnątrz. Zamiast niego niczym okno otwierała się na szary, niewyraźny krajobraz.
- Tosia! - spróbował ponownie i wszedł do środka…
***
Tak że ten, bądźcie grzeczni ;)