Nie zadzieraj z Weterynarzem

Nie zadzieraj z Weterynarzem Blog (nie)weterynaryjny Trochę o zwierzętach, trochę o ludziach. Nic o leczeniu.

Mamy nowe naklejki! Człowiek cieszy się jak dziecko 😅
19/12/2024

Mamy nowe naklejki! Człowiek cieszy się jak dziecko 😅

Miętusy...Nigdy nie byłem miłośnikiem miętowych słodyczy ale teraz nie mogę już spojrzeć na nie w sposób zwyczajny. Dlac...
18/12/2024

Miętusy...

Nigdy nie byłem miłośnikiem miętowych słodyczy ale teraz nie mogę już spojrzeć na nie w sposób zwyczajny. Dlaczego?

Nasz kot Mięta chodzi do kuwety, a potem pies Archibald van Beagle zjada "miętusy" 🙄

Za kolejne rycie bani dziękuję żonie Weronice

Jak pozbyć się smoka  #10 - część ostatniaStanęliśmy przed drzwiami do piwnicy. Czterech umownie wspaniałych. Znerwicowa...
15/12/2024

Jak pozbyć się smoka #10 - część ostatnia

Stanęliśmy przed drzwiami do piwnicy. Czterech umownie wspaniałych. Znerwicowany ojciec obawiający się gniewu żony, szurnięty eko-magik, niekompetentny krasnal i waletujący w pokoju mojej córki Strach. Nieźle. Jak nic zginiemy. Zastanawiałem się czego boję się bardziej: pożarcia przez smoka, czy mąk piekielnych zadanych mi przez Weronikę w razie niepowodzenia. Nie jestem orłem z matmy ale wyszło mi, że smok może okazać się bardziej miłosierny. Wyciągnąłem dłoń w stronę klamki…

- Tato! – Tosia pojawiła się za mną niespodziewanie – popatrz! Mamy jednorożca w ogródku.
- Ta jasne. Może jeszcze krasnoludki w kominie…
- Właściwie… - zaczął Piątek
- Zamknij się! – warknąłem – nawet w Ciebie nie wierzę. Tosiu idź pomóż mamie, my tu mamy poważne sprawy do załatwienia.
- Ale jednorożec w…
- Żadnych ale, zmykaj.

Kiedy urażona dziewczynka opuściła przedpokój, wróciłem do użalania się nad własnym losem i bohaterskich prób otwarcia drzwi. Już za trzecim razem przypomniałem sobie, jak działa klamka. Drzwi otwarły się (a jakże!) z głośnym piskiem. Uderzył nas kwaśny odór. Postawiłem stopę na pierwszym stopniu. Nie było odwrotu. Ruszyliśmy w stronę naszego przeznaczenia…

***

W kątach piwnicy zaległy głębokie cienie. Z niewiadomej przyczyny wszędzie unosił się mglisty opar, który rozwiewał się poruszony naszymi krokami. Szliśmy i szliśmy – co wydało się dziwne, gdyż dobrze wiedziałem jaki zwykle wymiar ma moja piwnica. Nie należała do tych, w których się szło i szło. Zwykle nie myślałem o niej w kategorii odległości. Obecność smoka musiała najwyraźniej wyczyniać jakieś sztuczki z perspektywą. Korytarz zdawał się ciągnąć w nieskończoność, a nasza kroki niosły się w nim dudniącym echem.

W końcu dotarliśmy do zdemolowanej ściany. Przejście do kolejnego pomieszczenia zawalone były odłamkami cegieł i drewna. Już chciałem odetchnąć z ulgą i powiedzieć, że trudno, próbowaliśmy. Niestety magik machnął tylko różdżką i zator zniknął z cichym odgłosem brzmiącym „plomp”. Przed nami otwarła się ziejąca ciemnością jama.

- Dobra chłopaki – odezwałem się do krasnala i Stracha – Wasza kolej. Idźcie na zwiad.
- Dlaczego my?
- Bo to Wasza wina, że ta cała afera się wydarzyła.

Strach próbował protestować, że właściwie to on nie ma z tym nic wspólnego, ale chyba coś w moim wyrazie twarzy zasugerowało mu przerwanie tłumaczeń i ruszenie do pomieszczenia za Piątkiem. Zapobiegawczo schowaliśmy się za załomem ściany. Czekaliśmy na informację od naszych zwiadowców.

- Nie ma go tu! – usłyszeliśmy po chwili głos krasnoludka

Niepewnie zajrzeliśmy do środka. Rozległa pieczara faktycznie wyglądała na pustą. Niepewnie przeglądaliśmy kąty omiatane światełkiem wyczarowanym przez Anglika. Gadziny nigdzie nie było widać.

- Czyli wracamy do domu i uznajemy, że smoka już nie ma? - zapytał Piątek
- Może schował się w kotłowni - myślałem na głos
- We must znaleźć ta smok! - gorączkował się magik
- No to chodźmy do tej kotłowni
- Nie musimy - zaprotestował krasnal
- Musimy mieć pewność, bo Weronika nas wszystkich zabije…
- Nie zabije, bo smok zrobi to chyba wcześnie - ciągnął Piątek pokazując za nasze plecy
- Co?!

Odwróciliśmy się gwałtownie. W wejściu do pomieszczenia stał smok. Patrzył na nas z pewną dozą ciekawości, zarezerwowaną dla kotów zdziwionych widokiem myszy pijących z ich miski. Ziewnął przeciągle, a w głębi jego paszczy dojrzeliśmy budzące się do życia, gorejące słońce.

- Na ziemię! - krzyknąłem

Kiedy padliśmy plackiem na posadzkę, nad nami przeleciała kula ognia. Smok sapał i mlaskał. Najwyraźniej ponowne załadowanie płomienia nie następuje od razu. Magik zerwał się na równe nogi i zamachał różdżką w stronę smoka. Gad obojętnie spojrzał w stronę człowieka. Ciśnięta wiązka magii odbiła się od niego i rykoszetem trafiła rzucającego. Anglik zwący się Niutem, skurczył się do rozmiarów Piątka. Okazało się, że nie wzięliśmy pod uwagę tego, że smoki są odporne na większość zaklęć. Przyszło nam gotować się na śmierć. Smok znów zaczął ziewać. Nie zionął jednak lecz gwałtownie odwrócił głowę. Dotarł do nas krzyk.

- Plugawa kreaturo! Gotuj się na spotkanie ze śmiercią! Zaraz posmakuje smaku stali!

Korytarzem nadbiegał rycerz, któremu wcześniej zatrzasnęliśmy drzwi przed nosem. W jednej ręce trzymał miecz, który wyglądał na zdecydowanie zbyt ciężki aby mógł być orężem jednoręcznym, a w drugiej, wyciągniętej nad głową tarczę. Smok plunął strumieniem ognia.

- Oho, chyba będzie grillowany rycerz na kolację - stwierdził Piątek
- To było niesmaczne…

Ku naszemu zdumieniu rycerzowi nic się nie stało. Ogień spłynął po tarczy, omijając wojownika. Ten niezrażony dopadł bestii i jął uderzać ostrzem w jej ciało. Nie wyrządził jednak smokowi jakiejkolwiek krzywdy. Ten zdziwiony tylko spoglądał w dół. W końcu podniósł łapę i przygniótł nią rycerza. Przez chwile przyglądał mu się z zaciekawieniem, po czym wyciągnął szyję, złapał nieszczęśnika w zęby i połknął. Wyglądał jak bocian połykający żabę. Oblizał się i odwrócił do nas. Zasłoniłem oczy dłońmi i trzęsąc się ze strachu czekałem na koniec…

Spodziewana śmierć jednak nie nadeszła. Zamiast niej rozbrzmiał dźwięk podobny do wiatrowego dzwonka. Kiedy odważyłem się w końcu otworzyć oczy smoka nie było. U wejścia do pieczary stała natomiast Tosia w towarzystwie… Jednorożca? Koniopodobne stworzenie podeszło do nas, pochyliło głowę i czubkiem rogu dotknęła miniaturowego czarodzieja. Ten natychmiast wrócił do normalnych rozmiarów.

Oczarowany patrzyłem na jednorożca. Biały jak śnieg, z perłowym rogiem sterczącym pośrodku czoła, uderzał w oczy dziwnym blaskiem. Wyciągnąłem rękę. Zwierz parsknął ostrzegawczo i skierował róg w stronę mojego jabłka Adama. Zamarłem.

- On mówi, że tylko dziewice mogą go dotykać - odparła moja córka - nie wiem co to oznacza. Nie chciał mi tego wytłumaczyć. Ty tato wiesz co to znaczy?
- spytaj mamy - wykrztusiłem
- Ok. Teraz mówi, że musimy stąd wyjść, a on przywróci wszystko do stanu sprzed pojawienia się smoka…

***
I tak oto skończyła się ta historia. Nasz dom po prostu zresetował się do stanu początkowego. Krasnoludki wróciły pod pagórek, który również powrócił między tory skutkiem jednorożcowych czarów. Strach wrócił pod łóżko. A ja z Weroniką powoli zaczęliśmy zapominać. Przecież wszyscy dorośli wiedzą, że ani strachów, ani krasnali nie ma. Smoków także nie. No właśnie, smok. Tosia nie chciała powiedzieć co się z nim stało. Obraziła tym samym brytyjskiego czarodzieja, który wyszedł z naszego domu bez pożegnania. Najważniejsze, że gadzina nie jest już naszym problemem...

P.S.
Co mogło się zdarzyć ze smokiem? BBlog Złego Ojca:P

Pewnego niedzielnego poranka Złego Ojca ze snu wyrwały entuzjastyczne okrzyki młodszego z pszczelarzy.

- Tato! Tato! Możemy go zatrzymać?

Zdziwiony mężczyzna skierował zaspane oko w kierunku wyciągniętego w jego stronę słoika. Wewnątrz jakiś mały, czarny stwór łypał na niego gadzim okiem. Z małych nozdrzy unosiły się stróżki dymu. “Ciekawe czy dogada się z żółwiem?” pomyślał nieco nieprzytomnie Zły Ojciec.

14/12/2024

Drodzy, jako że messanger odmawia mi posłuszeństwa, jeżeli ktoś chce napisać do mnie wiadomość to pozostają kanały bardziej tradycyjne. Możecie wysłać gołębia na [email protected]. Pytania odnośnie leczenia, konsultacji online, wiadomości zawierające zdjęcia zmian, czy wyników badać, a także prośby o udostępnienia zbiórek pójdą automatycznie do spamu. W innych przypadkach nie trzeba się krępować.

"Autopromocja"Jeśli ktoś z okazji nadchodzących świąt potrzebuje jeszcze prezentu to polecam się z "Co gryzie weterynarz...
13/12/2024

"Autopromocja"

Jeśli ktoś z okazji nadchodzących świąt potrzebuje jeszcze prezentu to polecam się z "Co gryzie weterynarza". Książka pełna marudzenia, przypisów i osobistych uprzedzeń :p aha są też zwierzęta i ich ludzie, garść rad i zabawnych anegdot. Oczywiście nie wszystkim się podobała ale 7,4/10 na http://xn--lubimyczyta-vlb.pl/ i 4,8/5 w empiku to całkiem spoko referencja ;)

Poczekalniany savoir vivre Szczerze to trochę żenujące, że muszę o tym pisać. Znowu. Post składa się z samych oczywistoś...
10/12/2024

Poczekalniany savoir vivre

Szczerze to trochę żenujące, że muszę o tym pisać. Znowu. Post składa się z samych oczywistości i niejednemu z Was wyda się zbędnym. Obserwując jednak niektórych odwiedzających naszą przychodnię trzeba stwierdzić, że nie mają pomysłu na to, jak się zachować w trakcie oczekiwania na wizytę. Poza tym mam sygnały od Was, że często czujecie się poirytowani zachowaniem innych ludzi w poczekalni.

No to, jak mam się zachować czekając na wizytę w poczekalni? Oto kilka rad.

1. Bezpieczeństwo Twojego przyjaciela i Twoje własne jest najważniejsze.

Trzymaj swojego psa na smyczy, a kota w transporterze - szczerze nie uważam, za bezpieczne przychodzenie z kotami na smyczy. Pobyt w gabinecie, jak i czekanie na wizytę to wielki stres. Odpowiedni bodziec, w odpowiednim czasie i masz swojego Mruczka na twarzy i wizytę u chirurga plastycznego w najbliższej przyszłości. Niepuszczanie psa wolno w poczekalni, uchroni go przed pogryzieniem i podrapaniem. W przypadku innych gatunków zwierząt użycie dostosowanego transportera jest równie ważne.

2. Zwierzę puszczane wolno to tragiczny pomysł.

Pomyśl, jak dużym stresem jest wizyta u lekarza. Większość oczekujących w poczekalni jest tak samo zestresowana. Prawdopodobnie gro z nich koszmarnie się czuje. Mają prawo do świętego spokoju. Dlatego u weta zwierząt samopas się nie puszcza. Po pierwsze, po to aby eksploracje Twojego zwierzaka nie zwiększyły stresu innych pacjentów. Po drugie, aby uniknąć urazów - zaglądanie do transportera, czy pod krzesło, gdzie leży inny pies może skończyć się atakiem. I będzie to Twoja wina, nie atakującego.

3. Biegające po poczekalni dziecko to także tragiczny pomysł.

Jako ojciec trójki dzieci, jestem daleki od wrzucania wszystkich do jednego worka - moje dzieci nie biegają w poczekalniach. Ale jeśli Twoje nie może usiedzieć na miejscu, nie zabieraj go na wizytę. Wracamy do poprzedniego punktu. Wszyscy mają prawo do spokoju, a zaczepianie zwierząt może sprowokować atak. I będziesz odpowiedzialny za uraz u swojego dziecka.

4. Unikaj grupowych wizyt.

Serio, wiem że szczepienie Pimpka to wydarzenie, ale nawet największa poczekalnia ma ograniczoną powierzchnię. Czwórka dzieci, babcia i sąsiad który Was podwiózł to naprawdę przesada. Nie róbmy sztucznego tłoku.

5. Szanuj wyznaczone strefy.

W idealnej poczekalni istnieje podział na część dla psów i część dla kotów. Zasadność takiego podziału wynika z różnych reakcji na stres obu gatunków, a także nierzadko wzajemną wrogość. Nie pakuj się z kotem na kolanach w sam środek psiej poczekalni i nie pozwalaj “przywitanie” się psa z kotami czekającymi w swojej części. Jeżeli w poczekalni znajdują się półki na transportery to korzystaj śmiało! Warto także przykryć transporter kocem aby odciąć zwierzęciu nadmiar bodźców. Aha. Jeśli jesteś owczarkiem niemiecki, nie siadaj na półce na transporter.

6. Kolejność przyjęć.

Różne są systemy przyjęć w gabinetach. W jednych obowiązują umówione godziny wizyt, w innych pacjenci przyjmowani są wg. kolejności przyjścia. Bez względu na to w większości zakładów leczniczych dla zwierząt pacjenci typu “emergency” wchodzą poza kolejnością. Z doświadczenia wiem, że niektórym trudno zrozumieć iż przycięcie pazurków musi poczekać, aż lekarz poradzi sobie z krwotokiem u innego pacjenta. Święte oburzenie nic tu nie da. Warto przyswoić sobie jedną zasadę “lekarz decyduje o kolejności przyjęć”.
Jeśli w gabinecie nie ma recepcji, a ty jesteś “tylko po leki / receptę / inne tylko”, pamiętaj że inni nie mają obowiązku Cię przepuścić. Nie wbijaj do gabinetu, ignorując innych oczekujących, a zapytaj czy może załatwić swoje tylko bez kolejki. Nie, nie lekarza. Ludzi w kolejce. Jeśli się zgodzą, odbierz leki i wyjdź z gabinetu. Nie rozsiadaj się, nie żądaj porady. Doceń grzeczność, którą Ci wyświadczono. Mam też radę dla przepuszczających. Do zbytniego zasiedzenia się zniechęca jeśli wejdziesz do gabinetu razem z przepuszczaną osobą.

7. Zaglądanie do gabinetu w trakcie trwania wizyty.
Jeśli liczysz, że to przyspieszy tok badania, to się mylisz. Jedyne co osiągniesz to wkurzysz lekarza. Jak myślisz, zdenerwowany będzie pracował efektywniej? Jest też duża szansa na to, że przyjmie kogoś przed Tobą.

10/12/2024

Ej kurde! Wczoraj było jakieś święto? Odebrałem kilka telefonów z pytaniem czy mamy otwarte? I nie wiem, może mieliśmy mieć zamknięte a nie wiedzieliśmy 🤔

Btw. Serio, od dzisiaj odpowiadam na takie pytania "nie, mamy zamknięte". Ciekawe do czego to doprowadzi? Ok😂

Wracamy :D
09/12/2024

Wracamy :D

🐾 Dziś Międzynarodowy Dzień Medycyny Weterynaryjnej!🩺

Z tej okazji chcielibyśmy złożyć gorące podziękowania wszystkim Koleżankom i Kolegom z branży weterynaryjnej za zaangażowanie, cierpliwość, wytrwałość.

Weterynaria to nie tylko zawód, ale też pasja, która codziennie wystawia nas na próbę i kształtuje naszą drogę – pełną wyzwań, niepewności i nieustannego rozwoju.

Z okazji tego wyjątkowego dnia, zachęcamy do przeczytania naszego najnowszego artykułu od Nie zadzieraj z Weterynarzem.
Lek.wet. Łukasz Łebek opowiada o etapach, które każdy z nas przechodzi – od zagubienia, przez budowanie pewności siebie, aż po znalezienie swojego miejsca w zawodzie.

Jak poradzić sobie z niepewnością na początku kariery?
Kiedy poczujesz, że "umiesz w wetę"?
Jak uniknąć rutyny, by nie zatracić pasji do zawodu?

Chcesz poznać odpowiedzi? Przeczytaj artykuł i podziel się swoimi doświadczeniami w komentarzach!

-

WETERYNARIA TO DROGA

„Absolwent, opuszczając mury swej uczelni, jest gotowy do pracy i uzbrojony we wszystkie potrzebne mu do niej kompetencje”...

Bardzo chciałbym, aby to zdanie było prawdziwe, zwłaszcza w stosunku do bliskich naszym sercom, świeżo upieczonym lekarzom weterynarii. Wszyscy jednak zdajemy sobie sprawę, że rzeczywistość młodego lek-weta wygląda zgoła inaczej, a droga do stania się pewnym swoich sił praktykiem bywa dość wyboista.

Kiedy zastanawiam się nad tym, jaką drogę sam pokonałem lub gdy obserwuję działania moich młodszych kolegów, dochodzę do wniosku, nasza zawodowa ewolucja może zostać podzielona na kilka charakterystycznych etapów.

ETAP NIEPEWNOŚCI

Umęczony życiem absolwent Wydziału Medycyny Weterynaryjnej w końcu dostaje swój dyplom. Czekał na ten moment prawie sześć lat (jeśli miał szczęście). Dziekan ściska mu dłoń. „Sayonara, było fajnie, wyślij czasem kartkę”.

Teraz wystarczy tylko przebrnąć przez wszystkie formalności związane z uzyskaniem prawa do wykonywania zawodu i przełknąć gorzką pigułę, że prawdopodobnie przez jakiś czas zawód ten będzie wykonywał bardziej dla satysfakcji niż pieniędzy.

Kiedy już się z tym upora, absolwent zacznie robić to, do czego został stworzony – odda się walce o zdrowie zwierząt. Potrafi przecież rozrysować Cykl Krebsa, wie, że apoptozę aktywuje białko SMAC/diablo, oraz że do zaszczepienia owiec przeciwko ospie w Kazachstanie wystarczy połamana igła, kropla roztworu fizjologicznego i strup pobrany od chorego zwierzęcia. Teraz musi jedynie musi przekuć „wiem” w „potrafię zrobić”.

Mimo że czasem żartuję z tego, czego uczą nas na uczelniach – a właściwie z tego, co faktycznie zostaje w głowach studentów – młodzi ludzie związani z weterynarią zawsze budzą mój szacunek. Doskonale pamiętam, jak dużym wyzwaniem były dla mnie studia, a pierwsze miesiące pracy trwale zapisały się w mojej pamięci.

Byłem tam i wiem, co czują. Większość z nich dysponuje imponującym bagażem wiedzy, co jest ogromnym atutem. Niestety nie każdy bajt informacji zalegający w korze mózgowej, znajdzie zastosowanie w codziennej praktyce (jakakolwiek by ona była). Na początku może to wywoływać poczucie zagubienia. To trochę jak z zagraconym strychem – wiemy, że potrzebne rzeczy gdzieś tam są, pytanie tylko: gdzie? Jak szybko odszukać schemat postępowania w przypadku biegunek u psa, skoro w pamięci zalega jeszcze HACCP i problemy zakażeń circowirusami u trzody chlewnej?

To przeładowanie informacjami, w połączeniu z niedostatecznie wykształconą umiejętnością ich selekcji, sprawia, że pierwsze kroki w zawodzie często pełne są niepewności.

Niepewność potrafi być paraliżująca. Często, gdy ją odczuwamy, zaczynamy wątpić w swoje umiejętności. Nie pomagają też niektórzy opiekunowie zwierząt, którzy oczekują, że „weteryniarz” powinien być nobliwy, pewny siebie – i na pewno nie może być młody. Czasem nie powinien być też kobietą! Nigdy nie zapomnnę opowieści mojej koleżanki pracującej z bydłem, która docierając na miejsce wezwania, usłyszała: „Ja weterynarza wzywałem, a nie jakąś babę”!

Taka sytuacja potrafi wytrącić z równowagi. Wiele energii kosztuje nas nie tylko budowanie pewności siebie, ale także przekonywanie otoczenia, że jesteśmy kompetentni i wiemy, co robimy. To ciągłe udowadnianie – zarówno sobie, jak i innym – bywa wyczerpujące, lecz stanowi nieodłączną część naszych pierwszych kroków w tym trudnym zawodzie.

Oczywiście, z czasem pojawiająca się pewność siebie i zaufanie do własnych umiejętności zdecydowanie ułatwiają pracę. Nie powinniśmy jednak całkowicie obrażać się na tę naszą początkową niepewność. To właśnie ona często sprawia, że chętnie się uczymy. Może stać się motywatorem do zatrzymania się na chwilę i zastanowienia, czy w danym przypadku nie można zrobić czegoś lepiej. Może skłonić Cię do wysłania pacjenta na dalszą konsultację albo zainspirować Twój zespół do wspólnej burzy mózgów.

Niepewność jest w porządku. Serio. Z czasem można ją nawet polubić. Mnie nauczyła otwarcie mówić „nie wiem”. To cenna umiejętność, zwłaszcza kiedy brzmi: „Nie wiem, ale się dowiem” albo „Nie wiem, ale pozukajmu kogoś, kto wie”. Taka postawa buduje zaufanie – zarówno w relacji z klientem, jak i w stosunku do samego siebie.

ETAP WIARY WE WŁASNE SIŁY

Pewnego dnia obudzisz się i pomyślisz: „Potrafię w wetę”.
Może to nastąpić już w pierwszym półroczu Twojej pracy – i to jest okej. Może zająć Ci to kilka lat. I to też jest w porządku.

Jedno jest jednak pewne – w przepisie na satysfakcjonujące życie zawodowe odrobina pewności siebie działa cuda. To trochę jak z solą: jeden woli więcej, inny mniej, ale nawet niewielka ilość potrafi znacząco poprawić smak. Tak samo z pewnością siebie – czasem wystarczy jej szczypta, by praca stała się przyjemniejsza i bardziej satysfakcjonująca.

Pewność siebie to ten element, który pozwala podejmować decyzje, nawet gdy pracujesz pod presją – a nie ma co ukrywać, presja to drugie imię weterynarii. Jeśli choć trochę wierzysz we własne możliwości, łatwiej Ci korzystać z posiadanej wiedzy. Wiesz, że ją masz, i wiesz, kiedy po nią sięgnąć.
Kiedy już przebrnąłeś przez etap niepewności, odnalezienie wiary w siebie bywa niezwykle ożywcze. Co więcej, potrafi dać solidnego kopa do działania. Uświadomienie sobie: „Wiem naprawdę sporo” to świetne uczucie, które budzi apetyt na więcej. I wbrew pozorom także potrafi dać kopa do działania. Wiesz, że dużo wiesz. To świetne uczucie i chcesz więcej.

Jednak pewność siebie jest wrażliwa na zranienia. W moim osobistym przypadku zawsze podupada po każdym szkoleniu. Uświadomienie sobie, że gdybym wcześniej posiadał określoną wiedzę, to może udałoby się uratować tego czy innego pacjenta, bywa trudne do przełknięcia. W takich chwilach na moment wracam do etapu niepewności. Na szczęście zwykle nie trwa to długo. Pewność siebie jest jak wgłębienie w starym materacu – w końcu i tak zdołasz sie w nim wygodnie ułożyć.

ETAP RUTYNY

Masz wrażenie, że wszędzie byłeś, wszystko leczyłeś i weterynaria to dla Ciebie dzieło skończone, bez miejsca na dopiski. Nie musisz się uczyć, bo po co? Cóż takiego się niby stało, że trzeba nagle zmieniać znane schematy? Przecież to te same choroby co trzydzieści lat temu!

Kiedyś właśnie tak postrzegałem rutynę. Jako ten moment w życiu zawodowym, kiedy nie będę widział sensu w rozwoju i poszukiwaniu wiedzy. Życzyłem sobie nigdy się tam nie znaleźć i dalej sobie tego życzę. Za takie rutyniarstwo dziękujemy.
Rutyna jednak to nie tylko stopniowa ewolucja w napuszonego aroganta czy „leśnego dziadka” leczącego wszystko tymi samymi preparatami. Im dłużej pracuję, tym bardziej ją sobie cenię. Nie jednak tą będącą trwaniem w zawieszeniu wynikającym z braku rozwoju.

Dla mnie rutyna w pracy to porządek, który daje poczucie stabilności. Rutyna związana z badaniem, to narzędzie, które pomaga mi postępować w sposób uporządkowany. Dzięki niej rzadziej zdarza mi się o czymś zapomnieć. Najprostszym jej przykładem jest wykonywanie badania USG zawsze według tej samej kolejności.

-

Kiedy pierwszy raz pomyślałem o tym, że weterynaria to droga, którą można podzielić na etapy, wyobrażałem sobie je jako punkty kontrolne, do których prędzej czy później każdy z nas dotrze. Na szczęście to tylko wyimaginowany koncept, nie rzeczywistość. Jeden nigdy nie porzuca poczucia niepewności, drugi jest rutyniarzem po pierwszym roku pracy. Inni się miotają. Moja droga przypomina huśtawkę. Bujam się od niepewności do entuzjastycznej wiary we własne możliwości, co daje mi napęd do tego, by nie wpaść w rutyniarstwo.

Kiedyś widziałem w niej obraz przypominający schemat przeobrażenia zupełnego stawonoga. Od studenckiego jaja, poprzez niepewną larwę z ostatniego roku, a potem twardą absolwencką poczwarkę, po dorosłego osobnika: lekarza weterynarii. Na szczęście życie nie lubi schematów i okazuje się, że każdy z nas idzie tą drogą we własnym rytmie i zawraca, kiedy tylko ma ochotę,

Lek. wet. Łukasz Łebek
Nie zadzieraj z Weterynarzem

Duży brzuch...Koleżanka skierowała do mnie psa na USG. Opiekunowie podejrzewali wzdęcia. Brzuch faktywnie niczym piłka p...
08/12/2024

Duży brzuch...

Koleżanka skierowała do mnie psa na USG. Opiekunowie podejrzewali wzdęcia. Brzuch faktywnie niczym piłka plażowa. Przykładamy sondę. Nic nie widać, tylko płyn w jamie otrzewnowej. Punktujemy i ponowne badanie. Rozsiany proces nowotworowy...

Dla wielu osób powiększony brzuch to nic takiego. Przecież ojciec też ma taki piwny brzuszek i jakoś żyje (pominę fakt, że do czasu bo nie o zdrowiu ludzi to tekst). Kiedy zwracamy w gabinecie uwagę na fakt powiększenia obrysu jamy brzusznej pierwszą reakcją wielu osób jest lekceważenie. Zazwyczaj pada tekst w stylu "przytył po kastracji" albo "babcia go karmi". Oczywiście lekceważenie w kontekście potencjalnej otyłości jest nie na miejscu, jednak tutaj chciałbym uczulić na ważną kwestię. Zwierzęta nie mają otyłości brzusznej w takiej formie, jaką znamy u ludzi. Gruby zwierz owszem ma duży brzuch, ale tłuszcz odkłada się także w innych rejonach ciała sprawiając, że pacjent jest gruby cały. Jeżeli powiększone jest samo brzuchu to przyczyna zwykle jest inna.

To znaczy, że może być wzdęty, jak podejrzewali opiekunowie psa z początku posta? Tak, może. Jednakże "wzdęcie" o takiej skali, aby napompować zwierzęcy brzuch jak balon, to nie takie nagromadzenie pierda, z którym poradzi sobie byle espumisan. Jeżeli gazu jest tak dużo, coś musi mu przeszkadzać w odejściu. Bardzo często są to niedrożności przewodu pokarmowego - nieważne jakiego tła. W przebiegu tego procesu odcinek przed miejscem niedrożnym silnie się gazuje. Wspomnę tylko, że jest to zagrożenie życia. Podobnie z ostrym rozszerzeniem czy skrętem żołądka, który potrafi wywalić brzuch do imponujących rozmiarów.

Co jeszcze może być przyczyną dużego brzucha? Na przykład wspominane wcześniej gromadzenie się płynu w jamie brzusznej. Niewydolność krążeniowa, zapalenie otrzewnej, krwawiące guzy na terenie jamy brzusznej, to tylko niektóre z przykładów problemów mogących wywołać ten stan. Może to być także płyn nagromadzony w świetle, któregoś z narządów na przykład macicy. Ropomacicza potrafią osiągać imponujące rozmiary.

Powiększony obrys jamy brzusznej może mieć podłoże w zmianie rozrostowej, tzn. kiedy coś patologicznego rośnie na terenie jamy otrzewnowej. Widzieliśmy guzy, które zajmowały ponad 60% jej objętości.

Brzucho może też rosnąć pozornie. W wyniku utraty mięśniowej na przykład. Pamiętajmy, że ścianę jamy brzusznej stanowią także mięśnie. Jeżeli ubywa nam ich masy, to ściana staje się coraz cieńsza i słabsza, a masa narządów jamy brzusznej napierając powoduje powiększenie obrysu. A jeżeli dojdzie do tego jeszcze powiększenie samych narządów, to mamy już kombo.

No i może to być ciąża. Tak, wśród zwierząt też bywa z zaskoczenia ;)

Piszę ten post ponieważ ostatnimi czasy mamy inwazję dużych brzuchów, które niezmiennie okazują się nie tym co oczekiwano. Chciałbym abyście w takiej sytuacji nie zrzucali wszystkiego na nagromadzenie sadełka i sprawdzili czy wszystko jest w porządku. Może dzięki temu uratujecie swojemu przyjacielowi życie.

Jak wygląda badanie?Ludzie przychodzą do nas bez zwierząt. Opowiadają co im jest, pokazują zdjęcia i chcą leki. A my wyc...
04/12/2024

Jak wygląda badanie?

Ludzie przychodzą do nas bez zwierząt. Opowiadają co im jest, pokazują zdjęcia i chcą leki. A my wychodzimy na paskudników nie wydając tych upragnionych medykamentów. Dlaczego? Ponieważ zgodnie z prawem leki zwierzętom wydaje się na podstawie a) przedstawionej dokumentacji medycznej z trwającego leczenia lub b) na podstawie PRZEPROWADZONEGO OSOBIŚCIE badania.

Badania nie da się przeprowadzić bez zwierzęcia. Bez zwierzęcia możemy odbębnić tylko jedną jego część, a mianowicie "wywiad". Wywiad to rozmowa z opiekunem, w której opowiada on o tym co niepokoi go w zdrowiu zwierzęcia. To także ta część, gdzie wjeżdżają filmy z ataków czy zdjęcia fujka kup. Czy on wystarczy, żeby leczyć? Nie. Owszem jest on niezwykle ważny i kierunkuje dalsze postępowanie, ale nie na wywiadzie badanie się kończy.

Następny krok to badanie kliniczne. To te wszystkie czynności, w których lekarz wykorzystuje swoje zmysły do oceny zdrowia pacjenta. Jest to najważniejszy element badania. W wielu przypadkach badanie kliniczne pozwala na określenie, gdzie leży problem i zaproponowanie postępowania leczniczego. Niestety zauważam, że jest ono przez wiele osób niedoceniane. Wielokrotnie słyszałem skargi, że ten czy ów lekarz nic nie zrobił, a leczył. Znaczy się nic nie zrobił tylko przeprowadził wywiad, osłuchał, omacał, opukał, pooglądał. Ale krwi nie pobrał, więc nic nie zrobił ;) A badanie krwi to badanie dodatkowe. Co to znaczy?

Badania dodatkowe wchodzą na scenę, kiedy potrzebujemy więcej danych, których nie dostarczyło badanie kliniczne. Ułatwiają potwierdzenie lub obalenie diagnozy. Mają dostarczyć nam wiedzy o funkcjonowaniu organizmu lub wskazać na dokładną naturę problemu. Niestety same badania dodatkowe nie pozwalają na wprowadzenie leczenia. Są one uzupełnieniem procesu, są DODATKOWE. Zawsze odnosi się je do badania klinicznego, ponieważ nie leczymy kartki z wynikiem czy obrazka z usg, a pacjenta.

Podsumowując, badanie zwierzęcia jest procesem wieloetapowym. Nie można wprowadzać postępowania leczniczego bez badania klinicznego. Oczywiście w każdym przypadku badanie wygląda inaczej. Długość trwania poszczególnych etapów się zmienia, a także wykonywane w trakcie nich czynności nie zawsze są takie same. Niekiedy podczas wywiadu możemy już przeprowadzić wstępne badanie kliniczne, innym razem zaczynamy od badań dodatkowych bo problem jest tak ewidentny, że wiemy iż bez nich nie pójdziemy na przód. Finalnie jednak zawsze wynik sumy głównych elementów badania wynosi: trzy. Tylko droga do wyniku za każdym razem jest inna :D

03/12/2024

Taka zakręcona sytuacja.

Wbijam na firmę godzinę wcześniej z powodu ambitnego planu samoedukacyjnego. Przechodzę przez ambulatorium. Koleżanka męczy się z pomiarem ciśnienia. Czasem tak jest, że stajesz na rzęsach, a tego nieszczęsnego tętna nie słychać. Koleżanka się stresowała, kot się stresował i jakoś im to nie szło. Więc ja w ataku dobrego serca zaoferowałem swą pomoc. Taki koń na białym rycerzu. A zaznaczę, że jeszcze nie byłem na służbie.

Badamy. Rzepy mankietu się nie kleją. Tętno ucieka. Kot na nas bluzga. Emocje rosną.

Po pewnej chwili mówię do koleżanki "Karolina" (bo tak się nazywa) "w stresie to nic z tego nie wyjdzie. Mogę spróbować, jeśli chcesz". Chciała. W tym momencie wtrąca się opiekunka kota "Karolinka się nie może stresować". Trochę mnie to zbiło z pantałyku. Skąd ta zażyłość? Znają się? Rodzina? Tak do mojej koleżanki nie dość, że po imieniu to jeszcze w wersji zdrobniałej. A to nie do koleżanki było tylko do kota. Bo on też był Karolina. Śmiechu było co nie miara.

02/12/2024

“Lepiej by na dzieci dała”

Pisałem już o ludziach, którzy odmawiają innym prawa do żałoby po zwierzęciu. Druga grupa, której nie rozumiem to ci wszyscy “Lepiej by…”. Parokrotnie w pracy spotkałem się z ludźmi, którzy widząc wychodzących z gabinetu opiekunów większego stada, wygłaszali “tyle zwierząt! Po co im to. Jak mają za dużo kasy lepiej by na dzieci dali”. Trafiałem też na podobne komentarze pod postami promującymi zbiórki na rzecz zwierząt, a i sam dostawałem wiadomości w tym tonie w czasach, gdy udostępniałem zbiórki regularnie.

Pewnie można by wchodzić z takimi osobami w polemikę, że przecież pomaganie zwierzętom nie przeszkadza w pomaganiu ludziom. Mi nie przeszkadza. Nie dzielę świata na gatunki i jest mi wszystko jedno czy wpłacam na tych, którzy mieszczą się w kategorii “człowiek” czy nie. Poza tym zbiórek na ludzi jest znacznie więcej niż na inne gatunki. Skąd więc ta spina u niektórych osobników? Nie wiem czy chcę znać odpowiedź. Jednak wszystkim czującym ból dupy na widok ludzi pomagającym zwierzętom, a nie bombelkom mam do powiedzenia tylko jedno: zarządzajcie swoimi pieniędzmi nie innych.

I przy tej okazji. Nie urządzam już pomocnych wtorków ale czujcie się swobodnie i wrzućcie swoje zbiórki w komentarzu pod tym postem. Bez względu na gatunek.

28/11/2024

Co tam ciekawego w Świecie? Jakieś memiki? Njusy? Jakaś imba kozacka? Dajcie znać co Wam chodzi po głowie ;) Bo ja na przykład czekam na nowego książkowego wiedźmina.

27/11/2024

Przepraszam ale muszę bo mnie ten telefon rozwalił.

- Halo?! Mam pytanie
- No to słucham...
- Bo ja mam starego psa. I on potrząsa głową. Co z domowych sposobów do płukania jest?
- Nie mogę panu pomóc bez obejrzenia ucha. Nie wiem co tam się dzieje niedobrego...
- No przecież ja oglądam.
- Ale to ja muszę obejrzeć. Zbadać...
- Nie będę nigdzie jeździł

To może w punktach:

1. Przyczyn potrząsania głową jest wiele. 2. Bez badania nie ma leczenia. Jeśli chcecie domowych sposobów to ja nie znam. Jestem lekarzem nie znachorem.
3. Nie zawsze trzeba / można "płukać"
4. Nie ma uniwersalnego preparatu na ucho
5. Leczenie bez badania może doprowadzić na uszczerbku na zdrowiu.

W związku z powyższym nie leczę na podstawie samej opowieści, zdjęcia, filmu czy wypisu sprzed 2 lat. Czasem z nich korzytam ale zawsze jako element całego badania. Na czym polega pełne badanie mogę Wam opisać w osobnym poście, jeśli chcecie.

A co do rozmowy telefonicznej, tylko psa szkoda 🙄

Adres

Tarnowskie Góry

Strona Internetowa

Ostrzeżenia

Bądź na bieżąco i daj nam wysłać e-mail, gdy Nie zadzieraj z Weterynarzem umieści wiadomości i promocje. Twój adres e-mail nie zostanie wykorzystany do żadnego innego celu i możesz zrezygnować z subskrypcji w dowolnym momencie.

Widea

Udostępnij