20/03/2024
Psy lękliwe, niepewne siebie znajdziemy w każdej rasie (także w hodowlach FCI, wcale nie w takiej niewielkiej ilości), ale mało który niepewny pies może okazać się tak niebezpieczny, jak lękliwy owczarek belgijski. Wiem, że zaraz pojawią się komentarze „To zupełnie jak boksery!” albo „Z dobermanami jest zupełnie tak samo!” ale nie mam zamiaru tłumaczyć niedowiarkom, że nie, to nie to samo - belg z jakiegoś konkretnego powodu uznany jest za rasę trudną w prowadzeniu.
Nie napiszę też poradnika dla tych, których pies już atakuje („odpala”… jak to się popularnie mówi), bo to przypadki do szukania pomocy bezpośrednio u trenera.
Ale spróbuję wyjaśnić, jak z wycofanego, zjeżonego, biednego szczeniaczka z opuszczonym ogonkiem może "powstać" pies atakujący (oczywiste, że artykuł będzie uogólniał), by potencjalni przewodnicy takiego belga mogli uniknąć najbardziej pospolitych błędów.
Belgów niepewnych siebie jest stosunkowo dużo, również tych „z papierami”, co jest wynikiem mieszanki ich belgowych cech często nadmiernie wzmocnionych poprzez hodowlę – wrażliwości emocjonalnej, czułości zmysłów, reaktywności na bodźce, bystrości… Wszystkie te cechy mają swoje dobre strony, ale powodują też, że wiele belgów przeżywa wszystko za bardzo... 😉
Takich psów mamy sporo i w innych rasach, ale belgi w odróżnieniu od nich posiadają jeszcze zestaw innych cech, które w obliczu zagrożenia każe im raczej walczyć, niż uciekać – chęć używania zębów także mają w genach.
Dość o przyczynach wrodzonych, bo na to trzymając szczenię na rękach nie mamy już wpływu, skupmy się na wychowaniu, bo tylko (i aż to) może zadecydować niemal o wszystkim.
Opiszę dwa najbardziej popularne scenariusze prowadzenia niepewnego psa, które prawie na pewno zaszkodzą i warto ich unikać. Postaram się konkretnie i nie za długo, bo wiem, że długi tekst obecnie przeraża. 😉
Pierwszy scenariusz bierze się… z litości i współczucia dla wycofanego szczeniaka. Tu królują kobitki – przewodniczki, którym bardzo żal lękliwego szczenięcia. Źle rozumiana empatia i zły sposób wspierania psa jest trudnym tematem, bo nad żałowaniem malucha niełatwo zapanować – to emocjonalna reakcja, to nie żaden plan czy strategia działania. Najgorzej, gdy niepewny szczeniak pochodzi z adopcji – nie wiedzieć czemu adopciaki są żałowane bardziej, niż psy kupione 😉
Co powoduje taka postawa? Oj, kilka rzeczy, bardziej wymiernych niż tylko otaczanie psa zbyt „miękką”, niestabilną energią, utrudniającą uwierzenie w siebie. Przede wszystkim chronienie szczeniaka przez wszystkim, co może spowodować jakikolwiek dyskomfort. Socjalizacja i habituacja w przypadku takiego psa oczywiście musi być przemyślana (przebodźcowanie na przykład będzie równie złe), ale nie może przeistoczyć się w chowanie pod kloszem. Tylko wtedy, gdy damy psu szansę być w trudniejszej sytuacji, nauczy się sobie z nią radzić. Troszkę się wystraszył, opuścił ogonek, zjeżył się, szczeknął? Trudno. Żyjemy dalej! I staramy się psu pomóc przejść przez trudniejszy moment.
Co zaś często się dzieje?
Zaczynamy nadmiernie analizować psa, wręcz kompulsywnie doszukiwać się sygnałów stresu, REAGOWAĆ na każde zawahanie – swoim wahaniem, utratą pewności siebie, głosem („Ojoj, mój mały, no już, no nic się nie dzieje…” wyjęczane słabym głosem). Kurczowe porywanie psa w objęcia to też nie rzadkość.
Niestety, dajemy tym samym maluchowi informację, że właśnie się coś dzieje. Pies odbiera nasze emocje, czuje nasz stres. Tak, wiem, że panować nad sobą jest trudno, ale naszym zadaniem jest starać się zachować SPOKOJNĄ POGODĘ DUCHA, mamy dać psu do zrozumienia, że absolutnie nic nie zaszło. Nie chodzi o całkowite ignorowanie szczeniaka – bardziej o postawę pt. „Nie wygłupiaj się, jestem przy tobie, ja się nie przejmuje, widzisz? Patrz jak ładnie słońce świeci!” 😉
Pies nie potrzebuje naszej litości – potrzebuje kogoś, kto da mu oparcie swoim zrównoważeniem i brakiem wahania. Współczucie jest ludzkie – wspieranie spokojną energią bardziej psie.
Kolejna rzecz, która spotka lękliwego szczeniaka ze strony żałującego go przewodnika to… nazwijmy to kolokwialnie - rozpieszczanie. Mam tu na myśli brak zasad i ograniczeń, pozwalanie psu na wszystko. Dzieje się to oczywiście w dobrej wierze, bo kontrolę i jakikolwiek zakaz taki przewodnik postrzega jako… o nieba, odbieranie psu samodzielności i - tym samym – zaprzepaszczanie budowania pewności siebie. Pozwala psu podejmować dokładnie wszystkie decyzje, czy to w domu, czy na spacerze, by nie stłamsić jego duchowej i psychicznej siły... W efekcie psie dziecko zmuszone jest często do życia w chaosie (belg to pies wpadający w chaos niezwykle łatwo), jest zostawione samo sobie wszędzie tam, gdzie jasna wskazówka „tak rób, a tak nie rób” pozwoliłaby poczuć się pewnie w czytelnych ramach narzuconych przez kogoś innego. I znów – kluczem jest równowaga – nie piszę tu o wojskowym drylu i niepozwalaniu na odkrywanie świata we własnym tempie. Piszę o postawie, gdzie przewodnik ma poczucie, że jeśli psu czegoś zabroni, to pies będzie go mniej kochał (serio!). Trudno o większe nieporozumienie. Właśnie szczególnie w przypadku psów miękkich, wrażliwych i wycofanych brak zasad „jak żyć” pogłębi ich zagubienie. „On jest taki biedny, wszystkiego się boi, chcę mu to wynagrodzić. Nie będę dokładać mu stresu.” Gdzie sytuacją stresową w oczach opiekuna staje się każda z nich, gdzie pies nie robi dokładnie tego, co chce w danej sekundzie.
Paradoksalnie – to właśnie doprowadzi do stresu, gdzie nienawykły do ograniczeń młody pies raptem się z ograniczeniem spotka – choćby zamknie się go do klatki, założy kaganiec lub zapnie na krótszą smycz.
Szczeniak niepewny nawykły do podejmowania wszystkich decyzji samodzielnie wielkich szkód pewnie nie narobi, ale któregoś dnia staje się 8 miesięcznym podrostkiem, który wciąż boi się ludzi/psów, i tak jak genetyka kazała mu (z racji wieku) wycofywać się z niekomfortowych sytuacji, to teraz „decyzja” przybiera inną postać, choć jej źródło jest to samo – dystansowanie zagrożenia przez atak.
O bogowie! I co teraz? Robi się nieprzyjemnie, przewodnik próbuje narzucić psu swoją wolę, by nie „odpalał”. Ale przecież tego właśnie psa nauczył – samodzielnego podejmowania decyzji. Próba kontroli czy też negocjacji w tak istotnej dla psa chwili (w swojej głowie broni swojego zdrowia i życia) rzadko ma szanse się udać… I słyszę pytanie – „Co mam zrobić, gdy mój pies się rzuca?”…
Drugi scenariusz – bardziej męski 😉 to sytuacja, gdzie lękliwy szczeniak jest „ratowany” przez swoimi strachami próbami przeistoczenia go w nieustraszonego K9... 😉
Jego przewodnik nie jest w stanie zaakceptować, że jego MALINUŁA jest małym dzieckiem, które ma prawo czuć się niepewnie w świecie – ma być przecież ŁORKING LAJN. Szczenię będzie więc zamiast nauki życia miało wieczny trening, gdzie socjalizacja opiera się praktycznie wyłącznie na odwracaniu uwagi od strachów – nauką zadań: na przykład podążania za jedzeniem, kontaktu wzrokowego, zabawy zabawką. Dla przewodnika jest to przezwyciężanie lęku, w rzeczywistości jest to odcinanie psa od bodźca bez możliwości psychicznego "przetrawienia" go.
Pies z mniejszym popędem nie odpowie na to (bo stres zablokuje popędy, pies nie będzie jadł ani podejmował zabawy) i zostanie nazwany psem słabym (lub zniknie jego miseczka), gdzie nikt nie da mu szansy bycia psem mocniejszym – bo już w wieku kilku miesięcy została mu przypięta łatka.
Prawdopodobnie, gdyby nie zmuszać go na siłę do pracy, a realnie wspierać (jedzenie i piłka nie wspiera – do tego potrzebna jest żywa istota), z czasem nauczyłby się skupiać na zadaniu i faktycznie – można by nagradzać ignorowanie ludzi/psów. Nadgorliwość (ta w dobrej wierze) może jak widać utrudnić lub zastopować właściwy rozwój.
Pies niepewny, ale z danym przez naturę popędem dużym – owszem, wejdzie w pracę przy stresorze. Zdawać by się mogło, że rozwiązujemy problem potencjalnej agresji, bo uczymy ignorowania zagrożenia. Tylko osoba dobrze czytająca psy dostrzeże w skupionym na jedzeniu i piłce szczeniaku psa zestresowanego, który bynajmniej nie przestał się bać. Łypiące białkami oczka, uszy skierowane w stronę zagrożenia, sztywny ogon, nerwowe jedzenie (mylone z wielkim łakomstwem), powarkiwanie na zabawce (mylone z walecznością), spięte ciało…
To nie jest nauka nie-bania. To nie jest wzmacnianie pewności siebie. To jest przykrywanie lęku popędem – jak za przeproszenie gó…a liściem 😉 Ta niepewność zostaje nieprzerobiona, bo nikt nie dał psiemu dzieciakowi możliwości bycia z sytuacji trudnej, oswojenia się z tym, co straszne, choćby przyjrzenia się. Nie było na to czasu – pies JUŻ miał być za*****ty... Pies – owszem – może nauczyć się „uciekać” przez lękiem w zadanie czy popęd (obsesyjne noszenie piłki), ale przecież nie da się pracować całe życie. A nawet jeśli się da – to nie jest na pewno zdrowe, nawet dla belga. Czy taki pies nie zaatakuje, gdy nie będzie w trybie pracy i zostanie „zaskoczony” przez coś, co jego zdaniem mu zagraża? Odpowiedzcie sobie sami.
Heh, mam nadzieję, że nie było za długo ;) Udanego dnia!
Ps. A zamiast fotki filmik, gdzie z małym Krową (szczeniak często niepewnym) oglądamy sobie STRASZNE ZWIERZĘTA... ;)
EDIT Nie ma filmu, bo FB debilnie wyświetla jako rolkę i tekst "ginie".