28/03/2024
Minął pierwszy rok z Julkiem! Pomyślałam więc, że czas na podsumowanie. Przede wszystkim nie był to łatwy rok. Po pierwsze dlatego, że był to jednocześnie pierwszy rok bez Kokosza. Podobno po 3 latach przestaje się płakać na każde wspomnienie ukochanego psa i zaczynamy go wspominać z uśmiechem - czekam na tę chwilę...
A wracając do Króla Juliana. Czego nauczył się on i czego nauczyłam się ja?
Julek oczywiście zrobił ogromny postęp i kiedy przypominam sobie nasze początki, to oddycham z ulgą, że najgorsze za nami. Te wieczorne szaleństwa, gryzienie absolutnie wszystkiego, problem z odizolowaniem za bramką, śledzenie każdego mojego kroku, zasikiwanie materaca, rozszarpane poduszki itd. Działo się!
Czy wszystko już za nami? O na pewno nie, jeszcze daleka droga. Wypracowaliśmy tryb, który pozwala nam funkcjonować i Julian coraz lepiej daje sobie radę. Sikanie, gryzienie ścian, kanapy, materaca, dzikie skakanie po domu - to mamy za sobą. Julek poczuł się na tyle dobrze i bezpiecznie, że te zachowania - które były wynikiem ogromnego stresu spowodowanego zmianą rzeczywistości - już nie występują. Chociaż niestety gryzienie różnych rzeczy, w mniejszym stopniu, ale jednak cały czas jest w repertuarze:/ Nadal w ten sposób radzi sobie z pobudzeniem i stresem. A czasem jest po prostu próbą zwrócenia na siebie uwagi.
Dla Julka bezpośredni dostęp do człowieka np. na kanapie czy łóżku dalej stanowi jakieś wyzwanie. Praktycznie zawsze kiedy siadamy na sofie musimy się liczyć z tym, że wejdzie nam na głowę z niezwykłą intensywnością i natarczywością ( na szczęście nie dotyczy to Berniego - tu niewidzialna bariera działa). "Ataki" te są coraz krótsze i teraz wystarczy go zablokować i powiedzieć "nie" tylko jakieś 3/4 razy, wcześniej było to 34 razy:)
Nauczyłam się o Julku tego, że właśnie kiedy jest wyjątkowo nieznośny, nadmiernie pobudzony i szaleje, to na ogół jest to związane ze stresem, przebodźcowaniem bądź fizyczną dolegliwością - wtedy też wzmaga się gryzienie. Usposobienie Julka jest niezwykle pogodne i nie ma on w sobie cienia agresji. Czasem jednak ta "wesołkowatość" może być źle interpretowana jako wyraz radości, kiedy w rzeczywistości jest wyrazem niepokoju.
Na razie Julek ma też problem z nowymi pomieszczeniami. U siebie czuje się już dobrze, ale gdzie indziej nie jest w stanie się wyluzować, odpuścić i chociażby usiąść czy położyć się na chwilę, chyba, że coś gryzie właśnie. I to będzie stanowić dla nas wyzwanie, ponieważ nie mogę za często wyjeżdżać z nim sama, a na ten moment wspólny wyjazd całą rodziną raczej jest nierealny:/
Jednak jest też mnóstwo rzeczy, które udało się wypracować. Julek wspaniale zostaje sam - było kilka "wpadek" - pogryziona i przeciągnięta pod drzwi kanapa (!), zwalony wieszak na ubrania czy pogryziona komoda - ale w tej chwili nie trzeba już nawet nic chować czy zabezpieczać - idzie spać i tyle. Opanowane jest zostawanie za bramką - bywa, że pojojczy przez chwilę, ale szybko odpuszcza. Coraz częściej spokojnie się kładzie, nawet kiedy dużo się dzieje wokoło. A kiedy jestem z nim sama - potrafi sobie zalegnąć i zupełnie mnie olewać jak się kręcę po domu. Umie też czasem sam wyjść z trudnej dla siebie sytuacji, czy kiedy ma już dość przebywania we wspólnej przestrzeni i pójść do siebie - co uważam za niezwykle cenne.
Kolejna rzecz, to nasza komunikacja na spacerach - wydaje się coraz lepsza - choć nie ukrywam, że jeszcze trochę pracy przed nami:)
Bardzo mnie cieszy, że Julek robi postępy w kontaktach z psami. Okazało się, że nawet jest myślący, ale nadal kiedy wyczuje, że się da, to nie odpuszcza i jest zwyczajnie natrętny - pracujemy nad tym:)
Nasza relacja jest trudniejsza niż relacja, którą miałam z Kokoszem. Oczywiście jest to też spowodowane inną sytuacją - teraz jest dziecko. Czasem jestem po prostu zmęczona czy sfrustrowana i wtedy moja cierpliwość do Julka szybciej się kończy.
Nie da się uniknąć porównań z Kokoszem, ale staram się tego nie robić. Julian zasługuje na osobny rozdział w naszym życiu:) A wspólne pokonywanie trudności buduje więzi.
Najważniejsze to nie "wymyślać" sobie psa. Zwłaszcza jeśli chodzi o adopciaki. Musimy zaakceptować, że nie mamy nad wszystkim kontroli, że czas i cierpliwość są najważniejsze. Adoptując psa godzimy się na długofalową pracę z jego emocjami i z tym, że niekoniecznie wszystko będzie możliwe. Jeśli więc np. zakładam sobie, że chcę mieć psa, który będzie ze mną podróżował po świecie - to adoptując zwierzaka, który spędził dotychczasowe życie w schronisku, na łańcuchu czy w kojcu - muszę brać pod uwagę, że może się to nie udać lub zająć dużo czasu ( a może nie - po prostu nie wiadomo ). Koegzystencja z Julkiem uświadamia mi jeszcze mocniej jak długi może być proces adaptacji po adopcji i że budowanie relacji to droga, która nigdy się nie kończy.