13/02/2024
Kochani! ❤
Minęła 20:00, a w związku z tym czas umieszczania komentarzy pod postem konkursowym. Zwycięzcę ogłosimy jutro wieczorem, a żeby umilić Wam czas oczekiwania, zapraszamy na kolejne walentynkowe opowiadanie. 🥰
Pamiętacie zmęczonego życiem lek. weta Marka z Carp Diem? Czy skorzystał ze świątecznej porady od gadającego karpia Wąsatka i zmienił swoje życie? Zainteresowanych zapraszamy do lektury! 😀
Autorka lek. wet. Marta Mikszuta.
❤❤❤❤❤❤❤❤❤❤
Marek cicho zamknął za sobą drzwi do gabinetu psychoterapeuty. Uśmiechnął się do siebie pod nosem i ruszył sprężystym krokiem do wyjścia. Terapia trwała już prawie dwa miesiące. Czy gadający karp był wytworem jego wyobraźni czy też nie – bardzo pomógł. Ba! Wręcz uratował Markowi życie. W tamtym czasie miewał już naprawdę czarne myśli. Dlatego nie zmarnował darmowej porady i tuż po świętach umówił się na pierwszą wizytę do specjalisty. Spotkania odbywały się dwa razy w tygodniu, a wpływ każdej kolejnej sesji na jego samopoczucie był zdumiewający. Miał przed sobą jeszcze daleką drogę, ale kroczek po kroczku poprawiał jakość swojego życia.
Nowy rok zaczął od zatrudnienia drugiego lekarza. Niepokój związany z nieobecnością w przychodni był początkowo nie do wytrzymania.
Czy da sobie beze mnie radę?
Ta myśl go paraliżowała. Przez pierwszy miesiąc na czas dyżuru młodego, eksmitował się z domu. Biblioteka, kawiarnia, siłownia, nawet grota solna – wszystko było lepsze, niż pobyt w mieszkaniu nad pracą i wewnętrzny przymus, by biec, gdy tylko ktoś zajechał pod budynek.
I co? Dał radę. Cały czas sobie radzi. Szok, prawda?
Wyszedł na zewnątrz, zaciągając się świeżym powietrzem i ciesząc popołudniowym słońcem. Dziś był jeden z tych pierwszych, zagubionych w lutym ciepłych dni. Cieszył go jak za czasów dzieciństwa. Wyciągając kluczyki z kieszeni, ruszył w stronę samochodu. Najnowszy model Passata z leasingu zalśnił srebrną karoserią. Ach, te małe przyjemności po radykalnej podwyżce cen usług.
Ruszył, popijając kawę kupioną wcześniej w osiedlowej Żabce. Była gorzka jak jego życie uczuciowe. Ten fragment egzystencji miał być następnym na celowniku postanowienia poprawy. W zeszłym miesiącu był nawet na kilku randkach. Niestety, chyba było jeszcze zbyt wcześnie. Pracoholizm bił z każdego jego gestu. Ciągłe spięcie, zerkanie na telefon, sprawdzanie głośności dzwonka, skrzynki odbiorczej, bo co by było gdyby potrzebowali pomocy. Kobiety dość szybko wykręcały się z rozmowy, a on znów zostawał sam.
A nie chciał być dłużej sam. I powoli dochodził do momentu, w którym ta potrzeba przeważała nad ciągłym poczuciem powinności.
Z jazdy na autopilocie i miłosnych dywagacji wyrwała go scena z samochodu z przodu. Jakaś czarna kula wystrzeliła z tylnego siedzenia wprost na głowę kierowcy!
Pisk opon, tępy odgłos zgniatanego metalu. Następnie paraliżująca cisza.
Włączył światła awaryjne i wysiadł. Zaciskając i rozluźniając pięści, ruszył ocenić szkody. Jego serce pękło na widok minimalnie wgniecionej maski nowiusieńkiego samochodu. Bezwiednie wstrzymał oddech, aż poczuł, że robi mu się słabo. Wtedy zmusił się do powolnego oddechu.
Kierowca starej białej Corsy wciąż nie opuszczał auta. Marek ruszył sztywnym krokiem na konfrontację. Dlaczego typ nie raczył do tej pory dupy ru…
Zamarł gdy zdał sobie sprawę co widzi za szybą pojazdu. Zamiast głowy wroga dostrzegł – kocie cielsko? Futro zasłaniało twarz kobiety. Tak sądził, oceniając po niczego sobie biuście. Rozpaczliwie próbowała zerwać z siebie zwierza, a ten zahaczony łapami o tył jej głowy za nic nie chciał puścić!
Marek gwałtownie otworzył drzwi. Smolista plama sierści spojrzała na niego monstrualnymi źrenicami i zasyczała. Mężczyzna niewiele myśląc, złapał futrzaka jedną ręką za kark, a drugą za łapy.
– Co ty wyprawiasz sierściuchu?!
– Niech pan uważa!! To morder…
Piękna kobieta zamarła w pół słowa. Pełne piersi opięte czarnym sweterkiem z dekoltem serek unosiły się w rytm urywanych oddechów. Marek obserwował ją z fascynacją, podniósł nawet wzrok na twarz! Kruczoczarne włosy, jeszcze przed chwilą zlewające się z ciałem kota i zaróżowione ze stresu policzki, podkreślały jej porcelanową skórę. Karminowe usta rozchyliły się w wyrazie niemego szoku. Niesamowite lodowato-błękitne oczy wpatrywały się w niego jak w zjawisko.
– On mruczy...
Marek spojrzał w dół. Pochłonięty pożeraniem dziewczyny wzrokiem, nawet nie zauważył jak zwierzak umościł się w jego ramionach. Młody czarny kocurek, na oko czteromiesięczny leżał tam, jak gdyby nigdy nic mrucząc i ocierając się o jego kurtkę. Mężczyzna w końcu ocknął się i przypomniał sobie co zaszło. Znowu był wściekły.
– Gdzie transporter, szelki, cokolwiek?!
Kobieta poderwała się w popłochu i wychyliła w stronę tylnego siedzenia. Krągłe pośladki opięte błękitnymi dżinsami, wypięły się zachęcająco w jego stronę. Wspomnienie wypadku na krótką chwilę odpłynęło, kiedy myśli mężczyzny zajęły obrazy innych zderzeń. Kobieta odwróciła się ponownie z materiałowym transporterem. W środku był zmasakrowany, szwy z przodu ledwo się trzymały. Ten widok przywrócił mężczyznę do rzeczywistości. Nie dziwne, że kot z niego zwiał!
– Jak może Pani przewozić zwierzę w tak nieodpowiedzialny sposób?! – wycedził przez zaciśnięte zęby – Gdybyśmy nie jechali teraz drogą osiedlową z ograniczeniem trzydziestu kilometrów na godzinę, ta sytuacja mogłaby się skończyć znacznie gorzej!
Następnie, może trochę zbyt gwałtownie, zabrał torbę z jej ręki i ostrożnie wpakował tam wciąż mruczącego kota. Pochylił się przez siedzenie kierowcy i postawił go na siedzeniu pasażera. Zdawało mu się, że kobieta wstrzymała oddech. On z kolei nabrał głęboko powietrza. Śnieżka, jak zaczął nazywać ją w swojej głowie, pachniała bardzo apetycznie. Zdawało mu się, że wanilią?
– Jak Pan śmie insynuować moje zaniedbanie?! – Nagła przemiana w Królową Śniegu, nieco go zaskoczyła. – Kupuję temu zasrańcowi nowy transporter przed każdą wizytą u weterynarza. Każdy jest rozpieprzony nim dojedziemy na miejsce. Drugi miesiąc z kotem i dwa transportery do śmietnika, ten będzie trzeci. Ten kot to dzikus, którego niejeden człowiek dawno wywaliłby z domu!
Zawodowa ciekawość kusiła Marka, by zapytać, gdzie chodzą do weta. W końcu byli niedaleko jego rewiru. Miał jednak ważniejsze rzeczy na głowie. Czas naglił, trzeba było załatwić formalności związane z ubezpieczeniem, a za godzinę zaczynał dyżur.
– U mnie na rękach na dzikusa nie wyglądał… Trzeba było kupić kenel do bagażnika. – rzucił oschle i kontynuował – I skonsultować się z behawiorystą… Istnieją też leki uspokajające na czas podróży… Zresztą, nieważne. Chce Pani wzywać policję, czy załatwimy to między sobą? Skoro próbowała go Pani zabezpieczyć, chociaż nieudolnie, to jestem za odpuszczeniem angażowania służb. Zwierzę, to tylko zwierzę. Nic Pani nie jest?
Kobieta zacisnęła wargi i nic nie odpowiedziała. Dotknęła tyłu głowy, a brak śladów krwi na palcach przyniósł jej wyraźną ulgę. Wyszła z auta i zrezygnowana obejrzała na szczęście powierzchowne uszkodzenia. Szybko wymienili się danymi związanymi z ubezpieczeniem.
Mężczyzna pierwszy odjechał z miejsca zdarzenia. Musiał się śpieszyć, dyżur zaczynał już za trzydzieści minut. W drodze nie mógł przestać myśleć o jej tyłku.
***
W robocie Janek zdał mu relację z dzisiejszych wizyt i wyszedł z pracy. Markowi nauczonemu własnym doświadczeniem, bardzo zależało, by chłopak nie robił nadgodzin bez sensu. A jeśli nadgodziny robił, to szef za nie płacił, bądź oddawał wolne, tak jak przykazał Kodeks Pracy.
Przebrał się w granatowy strój chirurgiczny i ruszył do gabinetu. Dzisiejsze wtorkowe popołudnie zapewne będzie leniwe, jak to często w ten dzień bywa. Z kubkiem kawy w dłoniach przeglądał wizyty, jednak jego myśli wciąż wracały do wypadku. Szkoda, że nie poznał się z tą dziewczyną w innych okolicznościach. Dźwięk otwieranych drzwi wyrwał go z zamyślenia. To pewnie spóźniona na szczepienie kota właścicielka, o której mówił młody. Patrzył właśnie w terminarz i zastanawiał się, skąd zna to nazwisko. Wtedy klient zapukał do drzwi gabinetu.
– Zapraszam!
– Dzień dobry doktorze, przepraszam za…
Znajomy głos urwał nagle. Marek popatrzył zszokowany w stronę drzwi, w których właśnie zastygła równie zszokowana Śnieżka. Jego serce zabiło mocniej. Dobiegające z transportera dzikie syki urwały się gwałtownie, zastąpione przez przeciągłe miauczenie.
– Tak mi się zdawało, że gdzieś już widziałem te dane… Proszę wejść Pani Saro, ja nie gryzę. Raczej...
To ostatnie słowo wymknęło mu się z ust niepostrzeżenie. Naprawdę, jak zwierzę… Dziewczyna zamrugała nerwowo, a jej policzki ponownie zaszły rumieńcem. W końcu ruszyła powoli w stronę krzesła przy biurku lekarza. W tym momencie Marek niczego bardziej nie pragnął, niż rozluźnienia napiętej do granic atmosfery.
– Stało się, co się stało, nie było tematu. Wyklepiemy to w mig. – Mrugnął do niej porozumiewawczo, a kącik jej cudnych ust uniósł się w lekkim uśmiechu. – Spokojnie, niech się Pani spróbuje rozluźnić.
– Będzie ciężko, ale dziękuję, spróbuję. – Popatrzyła zrezygnowana na transporter. – Nie spodziewałam się tu Pana zupełnie, ale ta konfrontacja jest najmniejszym moim problemem. Potrzebuję tego wariata dziś zaszczepić.
– A to on zawsze taki nerwus? – Marek otworzył kartę pacjenta i zaczął notować. – Jak do Pani trafił?
– Fundacja Dzikusek. Znaleźli go na śmietniku. Nikt nie chciał takiego nieułożonego. A on w domu zaczyna być coraz łatwiejszy. Już prawie nie gryzie mnie po kostkach!
Po czym bez namysłu podciągnęła nogawkę dżinsów, by zaprezentować poranione nogi. Bardzo zgrabne nogi… Marek podniósł szybko wzrok na jej twarz, musiał się bardziej pilnować. Z przyjemnością dostrzegł, że jej spojrzenie ociepliło się, a głos wyraźnie zmiękł. Dobrze było słuchać takiego zaangażowania ze strony właściciela. Ona sama zdawała się być miła i z olejem w głowie… Intrygujące.
– Nie przedłużajmy więc, by go bardziej nie stresować. – Podniósł się z krzesła. – Czas na badanie!
I nim Sara zdążyła zareagować, złapał transporter, postawił na stole i bez pardonu odsunął zamek.
Kot wystrzelił jak z procy! ...prosto w jego ramiona. Mruczał i ocierał się, wyginając jak kotka w rui. Zszokowany mężczyzna dla pewności zajrzał pod ogon, ale płeć się zgadzała. Kobieta ostrożnie podeszła do stołu.
– Nie wierzę własnym oczom…
Marek się zaśmiał.
– Polecam się na konsultacje behawioralne!
Dziewczyna odwzajemniła uśmiech i pogłaskała zwierzaka po grzbiecie. Ich dłonie zetknęły się przypadkiem. Obojgiem wstrząsnął dreszcz. Szybko się wycofali, ale kontynuowali przyjemną rozmowę o wszystkim i o niczym. Lekarz dawno nie był jednocześnie tak podekscytowany i rozluźniony podczas wizyty. Kot z zachwytem poddał się badaniu, ukrytym pod płaszczykiem pieszczot. Dziesięć minut później, już zaszczepiony pakował się niechętnie do transportera. Sara popatrzyła na Marka rozbawionym spojrzeniem.
– Prawdziwy koci magik z doktora. Chętnie skorzystałabym z tych konsultacji behawioralnych. – Puściła do niego oczko. – Mój numer telefonu już Pan ma.
– Mów mi Marek, proszę. – Odpowiedział uśmiechem na uśmiech i wyciągnął rękę w powitalnym geście. – Może jutro? Kończę pracę o piętnastej.
– Sara. – Uścisnęła jego dłoń, a on trzymał ją zapewne nieco dłużej niż powinien. Kontynuowali tę grę przez chwilę, patrząc sobie w oczy. – Z przyjemnością, ja również kończę o tej porze. Proponuję wstępny plan resocjalizacji tego dziada omówić przy kawie. Nieopodal parku jest bardzo klimatyczny lokal. Mają też przepyszne waniliowe ślimaczki. Wiesz, takie drożdżowe bułeczki, za które dałabym się pokroić! To właśnie przez nie mam taki tyłek...
– Chwała więc ślimaczkom! – Nim pomyślał, znów palnął głupotę. Sara zaśmiała się szczerze i był to naprawdę piękny śmiech. Chwilę później uregulowała rachunek i wyszła z przychodni. Zabrał się do pracy z głową wypełnioną wspomnieniami miłej wizyty i uroczych zmarszczek w kącikach jej oczu, gdy się śmiała. Na taką środę, jak jutro, czekał od dawna i odliczał do rozpoczęcia tej nowej przygody. Gdziekolwiek ich ona zaprowadzi.
❤❤❤❤❤❤❤❤❤❤