24/09/2015
„Stajesz się na zawsze odpowiedzialny za to co oswoiłeś” – „Mały Książę”.
Musze Cię rozczarować. Nie będzie to historia, o której będą opowiadać dziadkowie swoim wnukom, ani historia, która wyciska łzy. Nie będzie to nawet historia, którą warto zapamiętać. Opowiada ona o zwykłym istnieniu, które w niezwykły sposób zmieniło moje życie. Czarnym nosie, roześmianych oczach i wesołym ogonie. Bajka ta nie zaczęła się dawno, dawno temu, ani za 7 górami, ani za 7 lasami, ani nawet za 7 rzekami. Zaczęła się dokładnie tutaj. Troche ponad dwa lata temu pewnego mroźnego zimowego dnia. A było to tak: „Co się dzieje? Halo? Gdzie ja jestem? Nic nie widzę... Nic nie słyszę... Mamo? Czy to ty? Coś ładnie pachnie...Jak tu ciepło...” Tak właśnie przyszedłem na świat. 3 lutego 2013 roku. Otoczony braćmi i siostrami. W ciepłym, miękkim legowisku gdzie troskliwa mama doglądała nas i karmiła. Musze przyznać, ze niewiele się wtedy działo. Głównym moim zajęciem było spanie i jedzenie. Pewnego dnia kiedy właśnie obudziłem się ze słodkiej, porannej drzemki stwierdziłem, że coś się zmieniło. Długo nie mogłem dojść do tego co. Nadal jest ciepło, mama obok, bracia i siostry w komplecie, jedzonko się zgadza… i nagle mnie olśniło. Widziałem! Co prawda wszystko było niewyraźne, ale mama… Oh, jaka ona była piękna! Cala biała, z wielkim czarnym nosem. Po kilku dniach wszystko stało się wyraźne. Zacząłem też słyszeć. Kiedy akurat nie jadłem albo nie spałem wpatrywałem się w niebo przez okno i podziwiałem ptaki. Już wtedy czułem, ze świat jest piękny. Bylem szczęśliwy. Dni szybko mijały. Wszystkim nam rosły pierwsze ząbki, które okazały się wspaniała forma klującej negocjacji z rodzeństwem kiedy się czegoś chciało. Łatwiej tez było się poruszać, ale tylko przed posiłkiem. Później znów toczyłem się jak piłeczka i zazwyczaj zasypiałem w połowie drogi. Z dnia na dzień byliśmy silniejsi. Jak huragan opanowaliśmy podwórko i podobnie jak szarańcza ogołociliśmy je z wszelkich badylków i kwiatów. Po co komu takie chwasty? Do dziś się nad tym zastanawiam. Wtedy tez poznałem swojego tatę... Wielki niczym góra, mocny niczym dąb z gracja pantery poruszał się miedzy drzewami. „Kiedyś będę jak on!” obiecałem sobie wpatrzony w niego. "Szczeniaczki, szczeniaczki! Macie gości!" krzyk naszej opiekunki wyrwał mnie z zadumy. „Phi… Dwoje ludzi przyjechało i co z tego? Nie oni pierwsi i pewnie nie ostatni”- kpiłem. Niby bawili się z nami wszystkimi, ale miałem dziwne wrażenie, ze to ja jestem w centrum uwagi. „Jake! Już niedługo zamieszkasz z nami” wołali w moja stronę. „Jake? Kto to jest Jake? Pewnie mnie z kimś mylili…”. Wtedy jeszcze nie rozumiałem. Jak każdy pies żyje chwila obecna wiec szybko zapomniałem o tym incydencie i zająłem się ważniejszymi rzeczami jak chociażby wykopki w ogródku. Z huraganu przeobraziliśmy się w tsunami. Wszędzie było nas pełno. Czułem się szczęśliwy! Czułem, że jestem wyjątkowy! Ze coś niesamowitego się zbliża, coś co zmieni cale moje życie! Czułem, że świat na mnie czeka! Nie pomyliłem się… Nie wiedziałem tylko, że tamte chwile w coraz cieplejszym marcowym słoneczku z braćmi i siostrami były moimi ostatnimi wspólnymi z nimi. Pamiętam to jak dziś. Była piękna sobota. Za 3 dni miałem skończyć 8 tygodni. W kuchni zobaczyłem znów tych samych ludzi. Wiec to prawda... Wszystko co mówili było prawda. Wtedy wszystko zrozumiałem. Mieli mnie zabrać…. Gdzieś... „Co z mama? Co z rodzeństwem? Co teraz będzie?” Z jednej strony strasznie się balem, ale wewnątrz czułem, że jestem gotowym, że to właśnie to na co czekałem! Nie oglądając się za siebie odjechałem z nimi do „Gdzies”...