13/08/2022
Uwielbiam naukę. Kocham zaglądać dzięki pracy naukowców tam, gdzie do tej pory nikt (przynajmniej oficjalnie) nie dotarł. Ale czasem ręce mi opadają. Tak jak w tym przypadku.
Bo z jednej strony super, że teraz mamy dowody naukowe na to, że "na świecie jest znacznie więcej czujących istot, niż kiedykolwiek zdawaliśmy sobie sprawę", ale z drugiej -
Czy uznanie, że zwierzęta, w tym owady, odczuwają ból i wiele więcej jest naprawdę czymś tak egzotycznym, iż niezbędne jest prowadzenie badań? Poważnie?
Dziwną drogę wybraliśmy jako ludzkość - byliśmy częścią natury i odcięliśmy się od niej. Zaczęliśmy usychać i wypaczać się, tracąc kontakt z własnym wnętrzem, po drodze robiąc spore zamieszanie innym mieszkańcom Ziemi. I oto wreszcie przypominamy sobie, że odcięcie to tylko złudzenie, że wszyscy należymy do większej całości, że nie tylko my "człowieki" czujemy i myślimy i że nie tylko my możemy się komunikować.
To, że zwierzęta nie wyzywają, nie krzyczą ani nie konstruują bomb, którymi mogłyby rzucać w ludzi nie znaczy, że nie odczuwają bólu (gdyby tak było, badania na pewno wyglądałyby dużo bardziej emocjonująco). Po ludziach też często nie widzimy, kiedy cierpią.
Ba, często nie pozwalamy sobie na czucie samych siebie. Swojego bólu, złości, strachu, poczucia wstydu. Czasem tak bardzo się staramy, że przy okazji odcinamy się od radości, miłości i wszystkiego co w nas piękne. Odcinamy się od życia. Ale to, że „odcięliśmy się” od czegoś i bardzo nie chcemy tego dostrzec, wcale nie znaczy, że to coś nie istnieje.
Zastanawiałeś się kiedyś, dlaczego nasze zwierzęta zachowują się inaczej, kiedy cierpimy? One dostrzegają nasz ból. Wiedzą doskonale co się z nami dzieje. I sięga to daleko poza zmiany w biochemii naszego ciała. One dostrzegają to, czego często nie chcemy widzieć w nas samych. Nie oceniają. Są obok. Czasem nawet nieco za bardzo, ale widzą nasze potrzeby i starają się na nie odpowiedzieć najlepiej, jak tylko potrafią.
Czy potrafimy zrobić dla nich to samo? Czy umiemy dostrzec ich ból? Ich potrzeby?
Pewne kwestie są oczywiste, zwłaszcza gdy znamy nasze zwierzę od małego. Czasem po prostu widzimy, że coś je boli. Ale czy zauważymy kiedy będzie smutne? Czy może zignorujemy takie zachowanie, bo sami wygnaliśmy smutek z naszego życia tak daleko, że nie dostrzegamy go (nie chcemy dostrzegać) nawet u innych?
Jedną z najlepszych rzeczy, jakie możemy zrobić dla naszych zwierząt, to odzyskanie kontaktu ze sobą – z całością siebie. Z naszymi cieniami i blaskami***.
Co by to niby miało zmienić w życiu mojego psa/konia/kota, mógłby ktoś zapytać. A ja przewrotnie mogłabym odpowiedzieć – sprawdź i się przekonaj. Ale ponieważ sama nie cierpię podobnych odpowiedzi, spieszę z wyjaśnieniem.
W niemal każdej komunikacji ze zwierzęciem pojawia się ten sam wątek. Oczywiście szczegóły się różnią, ale sens pozostaje podobny:
„Ona jest dużo lepsza niż o sobie myśli”
„Powinien bardziej sobie ufać, bo zawsze wie, co robić, ale woli wierzyć innym, niż sobie”
„Chciałabym, żeby przypomniała sobie jak bardzo jest wspaniała”
„Powiedz jej, że ma w sobie więcej miłości niż przypuszcza”
„Chciałbym, żeby dostrzegała swoje piękno i dobro tak jak ja ją widzę”
Nasze zwierzęta widzą nas w całości, razem z tym, co chcieliśmy odciąć i co oberwało rykoszetem. Niezależnie od tego, jak mocno staramy się sobie wmówić, że na coś nie zasługujemy, bo jesteśmy tacy i tacy, one widzą prawdę.
Wiedzą, kim naprawdę jesteśmy. I bardzo mocno wspierają nas w tym, byśmy odzyskali odpowiednią perspektywę na nas samych. Byśmy zobaczyli swoją pełnię.
Bo kiedy odzyskujemy części samych siebie, których do tej pory się wstydziliśmy, wyrzekliśmy lub wyparliśmy, możemy być sobą. Tak naprawdę. A kiedy jesteśmy sobą - mamy pełną wolność w nieskrępowanym wyrażaniu siebie i swojego piękna i potrafimy dać wolność ekspresji innym. W tym naszym zwierzętom (i nie, to nie oznacza natychmiastowego zdemolowania domu, ale to zupełnie inny temat rzeka).
Dlatego jedną z najlepszych rzeczy, jakie możemy zrobić dla naszych zwierząt, jest uznanie i pozwolenie SOBIE na bycie w pełni sobą, bez ucinania tego czy owego. Zresztą pomyślmy, czy ktoś kto uderzy się w palec myśli – o nie, boli mnie palec, nie chcę tego czuć więc go utnę i rozwiążę problem już na zawsze? Poza skrajnymi przypadkami raczej nie idziemy w tę stronę.
Zwykle liczymy na to, że palec przestanie boleć i dajemy mu szansę. Dlaczego więc mielibyśmy inaczej traktować części nas, które są piękne, ale za czymś tęsknią lub przeżywają inne „nieprzyjemne” stany?
Amputowanie części siebie kawałek po kawałku nie prowadzi do niczego dobrego. Jedynie do narastającej frustracji, bólu, wściekłości i odłączenia nie tylko od siebie, ale od wszystkiego. A wtedy nietrudno uznać, że jest się „najwyjątkowszym” płatkiem śniegu stojącym ponad wszystkim innym…
Żeby nie kończyć tak pesymistycznie i wracając do pszczół – podrzucam artykuł, który wywołał ten długaśny post. Znajdziecie tam opis eksperymentu, który dowiódł m.in. odczuwania przez pszczoły dyskomfortu, ale również kilka innych ciekawostek jak choćby uznanie przez brytyjskie prawo krabów, raków i homarów za czujące istoty.
Mimo że potrzeba udowadniania odczuwania bólu przez zwierzęta jest dla mnie kuriozalna, to może się przydać w rozmowie z kimś, kto potrzebuje „twardych dowodów naukowych”.
https://www.science.org/content/article/bees-may-feel-pain
*** Dla tych, którzy pomyśleli coś w rodzaju „świetnie, to teraz muszę przekopać się przez górę g***a, żeby pomóc mojemu zwierzakowi” pośpiesznie podrzucam, że blasków mamy nieporównanie więcej w stosunku do tego pierwszego. Moim zdaniem warto zrobić porządki już teraz, bo owszem, można dalej ciągnąć za sobą tonę g***a, ba, nawet targać je ze sobą całe życie - tylko po co? Jeszcze się jakiś pies w tym wytarza…
Study suggests all insects may be sentient