26/01/2024
Ten tekst, gdy powstawał 7 stycznia 2024 roku, wyglądał inaczej. Nauczona jednak na cudzych błędach postanowiłam dać mu poleżeć w spokoju, także na półkach w mojej głowie. Zrobiłam to, ponieważ zauważyłam, jak łatwo jest złapać się w pułapkę pisania o słusznych racjach, oczywistych prawdach i tym, co należało zrobić lub nie. Można się wtedy poczuć mądrym, poklepać własne ramię z uznaniem i prychnąć pod nosem na ten nieświadomy kynologiczny plebs. Gdyby nie te setki komentarzy…
O czym w takim razie chciałam wtedy napisać? O tym, że nasi sąsiedzi wzięli sobie szczeniaka owczarka belgijskiego malinois. W zasadzie dla kogokolwiek, kto orientuje się w sytuacji tej rasy w Polsce, to jedno zdanie wcześniej wystarczyłoby za cały wpis. Niedoświadczeni ludzie, powodowani nie wiadomo czym, wzięli psa raczej trudniejszego niż łatwiejszego, w dodatku wybrali pseudohodowlę oraz szczeniaka z tendencją do odczuwania i tym samym okazywania dużego strachu, a w jego następstwie − paniki i histerii. Skąd znam pochodzenie zwierzaka? Z anonimowego wpisu na grupie o problemach behawioralnych psów, gdzie w treści zgadzała się lokalizacja, wiek psa, rasa, zachowanie (bardzo charakterystyczne), a przede wszystkim opis okolicy, czyli fakt, że na niektórych spacerach pies mija kilka psów lub więcej i nie daje rady emocjonalnie.
Sytuacja jakich wiele z jakąkolwiek modną rasą, nie pisałabym o tym w ogóle, gdyby ci ludzie nie zdecydowali się skorzystać z pomocy innego sąsiada, który posiada długowłosego owczarka niemieckiego, a przynajmniej gdyby nie zrealizowali swojego spotkania na środku parkingu osiedla, praktycznie pod moimi oknami. Machnęłabym nawet ręką na nieprzystające do nauki warunki czy to, że dorosły donek zupełnie − w moim odczuciu − nie dźwignął bycia mentorem, gdyby nie fakt, że w pewnym momencie właściciel donka w odpowiedzi na sprowokowane własnym zachowaniem agresywne reakcje młodego belga, złapał szczeniaka za gardło, wywrócił na ziemię i tam przytrzymał. To był dla mnie moment graniczny, po którym zdecydowałam się, mimo choroby, zejść na dół i stać na mrozie z telefonem, żeby obserwować i uwieczniać, jak dalej będzie przebiegać to spotkanie szkoleniowe. Nie wpadłam z krzykiem w dwa zdenerwowane i przestraszone psy właśnie ze względu na nie (ja poczułabym się jak superbohater, zwierzętom za to nie pomogłoby to w ogóle, w ich świecie byłabym tylko kolejnym agresywnym i niestabilnym człowiekiem, który wrzeszczy), natomiast moja obecność raczej skróciła planowane zajście, nagle też dało się psów nie szarpać za smycze czy mówić do nich normalnym tonem. Co najważniejsze, parkingowe szkolenia w nurcie jak psia szkoła policyjna piętnaście lat temu już się nie powtórzyły. Za to ja swoje stanie na mrozie odchorowałam boleśnie i długo, nadal nie żałuję.
W pierwotnej wersji pochylałam się nad każdym detalem wspomnianego incydentu, po czasie nie widzę w tym większego sensu. Tak, rozmawiałam z właścicielem belga po tym, jak mieli go dopiero kilka dni i zasugerowałam mu wszystkie mądre rzeczy, jakie przyszły mi do głowy. Skoro pies wylądował na plecach pod obcym człowiekiem, właściciel raczej nie zrozumiał dużo z tego, co do niego mówiłam, zanim problem z belgiem się rozkręcił. Rozkręcił, zresztą, zgodnie z moimi przewidywaniami. Pies od początku jawił mi się jako lękliwy, słabo zsocjalizowany, histeryczny. Przyszło mi nawet do głowy, przyznaję, że osoba, która tego psa powołała na świat, celowo wcisnęła go laikowi jako okazję, żeby pozbyć się problemu. No, ale to już moje przypuszczenia. Prawdopodobne? Owszem, ponieważ takie scenariusze dotyczą wszystkich ras psów, które dotyka przekleństwo bycia przedstawicielami ras popularnych lub podobieństwo do nich.
Na marginesie dodam, że czuję całą sobą, że z jednostkową, na szczęście, sytuacją z osiedlowego parkingu zrobiłam tyle, ile w tamtej chwili mogłam i byłam w stanie, reagując na to, co inni ignorowali.
I tak naprawdę nie mam w tym momencie żadnych większych wniosków do całej sprawy, nawet po prawie trzech tygodniach nie czuję, żeby spłynęły na mnie z tym zdarzeniem jakieś nowe refleksje. Ludzie będą brali psy, których nie powinni mieć, nieprzygotowani na nie i bez planu. Będą je traktować źle lub będą je pozwalać traktować źle, nawet nie ze złej woli, tylko z bezsilności, wstydu i pod naciskiem krzywych spojrzeń otoczenia. Niektórzy, zamiast psa, pozwolą gnoić siebie, wierząc, że to pomoże im w problemach ze zwierzęciem… Hej, znam to, byłam w tym miejscu. Dopiero Szafran musiał mnie nauczyć, że powinnam bronić jego, ale siebie też mogę. Szafran potrzebuje opiekunki walecznej, odważnej i pewnej tego, co robi. Ja wciąż się tego uczę, a on daje mi korepetycje z życia. Jego największą lekcją dla mnie jest pokora i to pokora właśnie potrzebowała tych dwudziestu dni na zmiany we wpisie. Bo patrząc z boku, z okna, z perspektywy wygodnego życia z psami, które cieszą, łatwo stać się własną karykaturą i potknąć się o przemądrzałe frazesy, które potem z podkulonym ogonem trzeba kasować z Internetu.