To co my beagle lubimy najbardziej... no, może bardziej jedzenie :)
Hejka. Nie wiele dzieje się w moim pamiętniku, gdyż tez nasze życie niczym się nie wyróżnia. Po pojawieniu się wilków w moim stałym i dość obszernym rejonie spacerowym, opiekun wycofał się z tych terenów i w zasadzie kilka razy w tygodniu jeździmy w obszary, gdzie wilków nie ma, a opiekun chce abyśmy gonili luzem. Czasem wracamy w moje stare miejsca, ale już na smyczach. Od czasu do czasu jeździmy w góry, choć mniej niż kiedyś, gdyż Fara ma problemy ze stawami, a ostatni to ona stała się bardziej problematyczna ode mnie w zbyt dalekich odskokach podczas luzu. Dzisiaj mija 7 lat od kiedy założyłem mój pamiętnik, wiec pozdrawiam wszystkich mnie obserwujących z filmikiem z wczoraj z Pasma Policy w Beskidzie Żywieckim. Oczywiście opiekun stara się tam być głównym bohaterem, ale niestety nasze spacery są nierozłącznie związane z jego fletowaniem. Jak jesteśmy na luzie, to ujdzie, ale jak siłowo trzymani na smyczach… to nieco gorzej
ZADAŁEM EGZAMIN !!!… od kilku lat tereny spacerowe stryszowskie, gdzie od czasu do czasu tu przyjeżdżamy, były dla mnie ograniczone spacerowo, tzn. spacery były na smyczy. Był to wynik tego, gdyż wcześniej w tym rejonie podczas spacerów na luzie, nie do końca interesowałem się, gdzie znajduje się opiekun. Żadna nowość, ale były tutaj moje największe „odskoki”. Opiekun, który raczej jest dość tolerancyjny na spacerach i akceptuje moje buszowanie, to jednak były one dla niego przekroczeniem granicy. Po tych kilku latach dzisiaj miałem TEST, gdybym go nie zdał, to pewnie przez kolejne kilka lat byłbym tutaj na spacerach uziemiony. Jednak, go zdałem. Był to 5 godzinny spacer grzybowy, ale tradycyjnie opiekun miał przerwy na granie. Nawet mu się podlizałem i przez 15 minut leżałem w pobliżu niego. Od dzisiaj mam tutaj dobre perspektywy, choć boje się, że jednak moje instynkty wezmą górą… tutaj jest tyle tropów.
ładny mi spacer... on fujarzy, a ja się nudzę :(
Taki, codzienny spacer w wiosennej scenerii. Ruszyliśmy razem, gdzie Fara była na smyczy a ja luzem. Jednak opiekun dość szybko mnie "zgubił", bo celowo poszedł w miejsce, gdzie wiedział, że się zatracę. Szybko ode mnie uciekł w inne miejsce i puścił też Farę luzem. Ponoć, prawie, że go nie odstępowała... leniwa jakaś dzisiaj była. Po dwóch godzinach w zasadzie już szli po mnie, gdy wybiegłem im na przeciw. Na chwile trafiłem na smycz, ale nie na długo. W sumie, to ogólny spacer ponad 3 godzinny. Oczywiście na samym końcu było to nudne odkleszczanie.
Ostatni spacer był w tradycyjnym miejscu, jednak nie do końca było po myśli opiekuna. Początek był doskonały , czyli odbiegłem od niego i Fary na „saharze”, on celowo poszedł w inne miejsce do „oazy” i dzięki temu puścił luzem również Farę. Problem był w tym, że wybiegłem poza „strefę” do „amazony”. Dawniej takie wyskoki u mnie były bardzo częste, jednak od dłuższego czasu, nawet około dwóch lat, nie zapuszczałem się tak daleko. Po półtorej godzinie, opiekun wiedział, że jestem na fazie i nie ma szansy na szybki powrót, więc musiał podjechać z Farą samochodem blisko mnie do „amazony”, troszkę pola wirować i stosunkowo dość szybko mnie zgarnął. Tak więc Fara na luzie półtorej godziny, ja ponad dwie. Opiekun się odgrażał, ze na jakiś czas musi zmienić rejon spacerów, aby sobie o tym wyskoku dzisiejszym zapomniał, gdyż dobrze mnie zna, że przy kolejnych spacerach w tym rejonie robiłbym powtórki.
ODKLESZCZANIE !!! … brrr… już wiele razy o tym pisałem. Niestety zaczyna się okres kleszczy, a my gonimy z Farą luzem po po trawach, krzakach, itp., wiec te stworzonka zbieramy na siebie. Dlatego po spacerze jest zawsze tzw. odkleszczanie, czyli opiekun nas uziemia uwięzionych na 15-30 minut, w zależności od ilości kleszczy, chodzących po nas. Są trzy etapy odkleszczania:
1 etap - jesteśmy na smyczach, gdzie opiekun sobie przeważnie wtenczas fujarzy (czasem czyta książkę) i nas obserwuje, usuwając kleszcze.
2 etap -Gdy już w pierwszym etapie ich nie zauważa, to dostajemy ten zaszczyt, że trafiamy do samochodu i tam też następuje obserwacja i usuwanie
3 etap – to opiekun usuwa je w domu z kanapy, czy też z siebie samego. Pierwsze dwa uwielbia, ten ostatni niezbyt.
Ten spacer był rewelacyjny. Ja byłem na luzie 2 godziny, Fara półtorej, choć ogólnie spacer trwał 2 i pół godziny. Jednak to dlatego, że ja dość szybko zająłem się swoimi sprawami/tropami, opiekun z Farą ode mnie uciekli i potem Fara też został puszczona luzem, oczywiście w bezpiecznej odległości ode mnie.
Farcie zawsze może na mnie liczyć :)
Jakby ktoś nie widział wkurzonego beagla, który chce… chodzonego spaceru, a tutaj musi siedzieć i wysłuchiwać… to jest to dobry przykład. 😡
Ten spacer był takim klasykiem, wręcz doskonały dla opiekuna. Najbardziej jest zadowolony, gdy ja będąc na luzie, szybko zajmę się sobą i za nim nie łażę, gdyż on wtenczas się ode mnie oddala na tyle, aby Fara mnie nie słyszała. Wtenczas ją też puszcza luzem (fajna zabawa jest, gdy jednak się wzajemne odnajdziemy :) ). On jest szczęśliwy, gdyż… sam też jest luzem, bez ciągnącego do beagla i może sobie spokojnie pofletować. Tak też było na tym spacerze, choć pogoda była bardzo dynamiczna, to słońce, to śnieżyca, ale on jest twardziel, jeśli chodzi o granie. Po godzinnym luzie Fary, poszli mnie zgarnąć. Szybko poszło, choć nie tak łatwo. Gdy mnie złapał, to trafiłem na smycz, a Farę puścił. Mieliśmy iść do samochodu przy tunelu, ale Fara go przerysowała i nawiała. W sumie u niego nic straconego, gdyż w tunelu czekając na nią, sobie pofletował.
No i pojawiły się kleszcze... dlatego po każdym spacerze opiekun stosuje tzw. odkleszczanie, polegające, że jesteśmy uziemieni w jednym miejscu przez 15-20 minut, np. samochodzie i opiekun wypatruje i te kleszcze z nas usuwa. Najgorszy wariant tego odkleszczania jest wtenczas, gdy przy okazji opiekun sobie fletuje lub bębni. Wtenczas może się to przeciągnąć do ponad godziny :(
Jak już nieraz wspominałem, to w zasadzie na każdym naszym plenerowym spacerze opiekun „fletuje”. Jako, że puszcza nas luzem na zmianę, to gra, gdy ma się przypiętego beagla do uprzęży który cały czas węszy i szuka tropu, nie jest dla niego łatwa i komfortowa, gdzie dodatkowo musi być w ruchu. Dlatego jest zadowolony, gdy ten który jest na luzie pryśnie… ups… oddali się nieco dalej, to wtenczas puszcza luzem równocześnie drugiego, a on ma luz. Czasem po spacerach, jak jest umówiony godzinowo, to musi na wcześniej zgarnąć i kiblujemy wtenczas w samochodzie. On się w tym czasie upaja. W lecie też nieraz trafiamy do bagażnika w trakcie 15-30 minutowego odkleszczania, zanim pojedziemy do domu.
Farcia polowała, polował i w końcu upolowała. Mała, grubiutka, ale zwinna. Ja lubię jeść i nieraz sępię, a czasem coś ukradnę, ale Fara 90% swojego życia myśli o jedzeniu, nawet jak śpi i... nieustanni poluje :)
Wczoraj na spacerze byliśmy na tzw. „Balatonie”. Miejsce to kiedyś często z opiekunem odwiedzałem i niezliczoną ilość razy mu tam nawiałem, co on aby wyjść z tego z twarzą, nazywał… nieznacznym oddaleniem. Zwał, jak zwał w każdym razie od dłuższego czasu razem tu nie byliśmy, może nawet dwa lata?, choć mieszkamy od „Balatonu” 400-500 m. Od paru lat miejsce to zrobiło się komercyjne (zrobione plaże, baseny, knajpy) i w lecie trzeba wykupić bilet. Poza tym zawsze było tam dużo ludzi, spacerowiczów, czy wędkarzy. Opiekun zdecydowanie na spacery wolał wybierać miejsca odludne, abyśmy mogli pobiegać na luzie, a on na spokojnie pofletować. Tym razem zrobił wyjątek i był zaskoczony, że było… pusto. Obiecał niebawem wrócić. Fakt, ze z Farą byliśmy na smyczach, gdyż stwierdził, że w tym miejscu czasy nawiania, upsss… oddalania już minęły. Przynajmniej coś nowego.
Już nie raz pisałem, że dla opiekuna podczas spacerów bardzo ważne jest, aby nie dopuścić do sytuacji w której ja i Fara obydwoje spotykamy się będąc na luzie. W 99% opiekun ma wtenczas kłopoty, szczególnie gdy spacer jest ograniczony czasowo (ma umówione spotkanie). Dlatego, gdy ja jestem na luzie, to Fara na smyczy i na odwrót. Jednak bywają takie sytuację, że gdy ten na luzie odskoczy nieco dalej, to opiekun puszcza drugiego również, jednak kontroluje, czy się do siebie nie zbliżamy. W zasadzie to działa… ale nie zawsze… na ostatnim spacerze nie zadziałało, a był ograniczony czasowo. Przez pierwszą część spaceru ja byłem wolny, ale opiekuna pilnowałem, więc fara uziemiona. Gdy dochodziła zmiana luzu z Farą, to wyczułem to i odleciałem. Nie jest tak, że opiekun przez to jest zły. Wszystko zależy jak daleko i gdzie odlecę. Opiekun wtenczas puścił też luzem Farę i specjalnie zmienił kierunek spaceru, aby się ode mnie oddalać. Problem w tym, że po jakimś czasie, Fara poszła w trop i pobiegła w rejon mojej gonitwy, jednak w zupełnie w innym miejscu… spoko. Po jakimś czasie ja dobiegłem do opiekuna, ale zostawił mnie luzem, gdyż Fara była daleko. Niestety, mój pobyt przy nim był krótki i poleciałem w stronę Fary. Zepsułem tym opiekunowi humor i zaczął nas bacznie obserwować. Gdy zobaczył, że Fara wraca w moim kierunku, to też stał się beaglem i zaczął biec w naszą stronę, aby nas od siebie odciąć. Nie udało mu się, ponoć zabrakło mu niecałe pół minuty. Oczywiście jak się z Farą spotkałem, to od razu przyjąłem pozycje lidera i szpula do przodu. Fakt, że w domu to Fara rządzi i mnie nieco po kątach ustawia, ale na spacerach to ja jestem królem, a ona poddaną. Opiekun oczywiście dalej biegł za nami, mając nadzieję, że się zapętlimy… ale gdzie tam, cel był przed nami. W końcu zapętliliśmy się (czyli szukaliśmy tropów w jednym miejscu) po półtora kilomet
Kto zgadnie... co by się stało, gdyby opiekun nas puściło wolno?
Trzeba się powoli przyzwyczajać do innych warunków na spacerach, niż dotychczas, czyli gonienie po śniegu. Jak jest go dużo, to nie jest łatwo i trzeba się sporo namęczyć, gdyż zamiast biegać to robimy podskoki. Dla opiekuna takie warunki, to też ograniczenie, gdyż jak mu pryśniemy, a znudzi mu się czekanie, to nie może nas zgarnąć samochodem. Część naszych tras została zablokowana gałęziami ze śniegiem i nie da się przejść. Z fletowaniem, też ma problem, gdyż palce mu szybko marzną. Jakoś trzeba to przetrwać. Wszyscy mamy pod górkę.
Na ostatnim spacerze ze mną (bez Fary), opiekun chciał być cwaniaczkiem. Było zimno, wiec mnie puścił luzem, a sam przez półtorej godziny chciał posiedzieć w ciepłym samochodzie. Nie ze mną takie numery, jak to czasem mówią ludzie… Bruner. Przez 15 minut kręciłem się przy samochodzie, spoglądając na niego z nakazem wyjścia. Ja jestem psem towarzyskim. W końcu wygrałem i leń ruszył się z samochodu, widać było, że był nie w sosie. Jednak bez przesady… spacer, to spacer… to czas przeznaczony dla nas psów, nie ma lekko. Podczas spaceru, oczywiście był złośliwy i co jakiś czas mi się chował i nawet raz mu się udało, że go przeoczyłem i pobiegłem do samochodu, lecz szybko wróciłem i go znalazłem. Teraz zapewne będzie się nade mną znęcał i mi to wytykał, że marny ze mnie Beagiel.
Nasz opiekun potrafi być czasem złośliwy 😡
Ostatni spacer był tradycyjny. Wylądowałem z opiekunem w "tunelu". On oczywiście sobie tam przez 2,5 godziny grał, a ja byłem luzem. Przez pierwszą godzinę nie miałem pomysłu dla siebie i się kręciłem przy opiekunie... co widać starając się go zachęcić do spaceru. Jednak on był w swoim amoku. W sumie, ludzie też wpadają, podobnie jak my beagle w "trans", czyli nie wiele się różnimy, poza tym, ze jesteśmy od ludzi nieco mądrzejsi. Jednak potem pobiegłem do "oazy" i tam stałem się beaglem, czyli poszedłem w tango. Opiekunowi to nie przeszkadza, gdyż "oaza" jest blisko "tunelu" i nie zawracałem mu głowy. Jednak, jak napisałem... byłem w swoim beaglowym żywiole, więc musiał po mnie przyjechać. Jakiż był zaskoczony, gdy zobaczył mnie jak jestem cały utarzany w gównie. Co prawda, potem się to na mnie zemściło, gdyż po powrocie byłem w ogrodzie "prany" 3 krotnie i nie było mi wtenczas do śmiechu. Jednak po mimo to, ten cudowny zapaszek i tak został :)