10/11/2021
Dziś opowiemy Wam historię, jak jeden dzień zniszczył nam miesiące pracy. Żeby nie było, że robimy clickbaity - to sytuacja sprzed 1,5 roku, więc spokojnie, podczas pisania posta Freja wyleguje się cała i zdrowa na moich (Agi) kolanach.
Freja jest naszym pierwszym "świadomym" psem. I ja i Krzyś mieliśmy psa, ale jako dzieci. Mega mocno przykładaliśmy się do jej wychowania, socjalizacji, habituacji itd. Wiedzieliśmy, że musimy budować pozytywne skojarzenia z gabinetem weterynarii. Tak też było. Na osiedlu mieliśmy wspaniałą panią doktor, która zawsze zagadywała młodą, wygłaskiwała i częstowała ciasteczkami. Pozwalała nam tak po prostu przychodzić do poczekalni, żebyśmy mogli sobie posiedzieć, dać trochę smaczków i wyjść. I wszystko było super, Freja chętnie tam przychodziła. Przy szczepieniach nawet nie zauważała, że coś się dzieje.
Aż do pewnego dnia...
Młoda miała wtedy jakieś pół roku. Po powrocie ze zwykłego spaceru położyła się i zaczęła jej opadać głowa, mimo że nie spała. Zaczęła się mocno ślinić. Wzięliśmy ją pod pachę i strzała do gabinetu. Niestety było pół godziny przed zamknięciem, więc pani doktor przebadała młodą i wysłałą nas do całodobowej placówki. Byliśmy mocno zestresowani, pies też nie czaił, co się dzieje. Lekarz ją przebadał, zrobilśmy jej RTG, które zestresowało ją jeszcze bardziej i została nam zabrana, żeby założyć jej wenfon.
Słyszeliśmy jak piszczy, powiedziano nam, że się bardzo mocno wyrywała i nie było łatwo się wkłuć. Późniejszą kroplówkę zniosła spokojnie (co widać na zdjęciu). Może dlatego, że byliśmy już razem z nią albo dlatego, że była już bardzo późna godzina. Następnego dnia było już wszystko ok i nie wiadomo, co jej wtedy było.
Niestety ten jeden dzień całkowicie zrujnował naszą pracę. Teraz wizyty w gabinecie to ogromny stres. Trzęsie tyłkiem w poczekalni, a na stole całkowicie sztywnieje. Cały czas staramy się to przepracować i jest niewielka poprawa. Po przeprowadzce musieliśmy zmienić przychodnię. Wybraliśmy taką, w której jest niewiele psów, dzięki czemu młoda jest spokojniejsza. Kiedy się da, badania odbywają się na podłodze zamiast na stole. I zawsze ktoś ją wytarmosi w recepcji. Próba zlikwidowania jej strachu przed gabinetami jest strasznie żmudna. Jeden krok do przodu, dwa kroki do tyłu.
Ale się nie poddajemy, bo wiemy, że przepracowanie tego będzie korzystne i dla niej, i dla nas 💪
Jesteśmy ciekawi, jak wyglądają Wasze wizyty w gabinetach? Macie luz, czy też bywa ciężko?