08/12/2024
I znowu niedziela. Niby zwyczajna, ale Święta już się wciskają do naszych domów- w porządkach, ustaleniach rodzinnych, kto piecze makowca, a kto robi śledzie, w świątecznyvh dekoracjach atakujących zewsząd. Marzymy o odpoczynku, może o prezentach.
Czy koty takie jak nasze też marzą ?
W ich imieniu my marzymy, my wolontariusze. Marzymy o zdrowiu dla nich, o dobrym domu, udanej adopcji, braku finansowych trosk, bo przeciez wszystko kosztuje, i karma, i zwirek, i leczenie, i mnostwo innych jeszcze rzeczy... I jeszcze marzymy, żeby móc uratować więcej kotów, chociaż ratujemy ich tyle, ile możemy, na ile nas stać. I fizycznie, i psychicznie, i finansowo. Bo wolontariusz, także ten koci, to człowiek. Taki jak każdy- z rodziną, pracą, wydatkami mniejszymi lub większymi, gdy na przykład nawali pralka, chorobami, zmęczeniem, emocjami... Przeczytałam w książce Brigitte Bardot, że Jej fundacja dysponuje rocznym budżetem w wysokości 15 milionów euro, zatrudnia 110 pracowników, a i tak nie uratuje wszystkich potrzebujących pomocy zwierząt. Więc może to, co robimy, wymiar w jakim działamy i pomagamy, też ma sens... Mimo pretensji, mimo przekonania niektórych, że musimy, powinnyśmy, od tego przecież jesteśmy...
Nie wiem ile uratowałyśmy kotów, ile uratować się nie udalo. Pewnie można to policzyć, sprawdzić. Wczoraj był Łapek, Stefan. Rok temu Ada, Bursztynek. Wcześniej, dużo wcześniej Maurycy. Dzisiaj są kolejne. Właśnie, kolejne. Wśród nich na przyklad strachliwy Mundzio, który bardzo lubi barfa i ludzkie kolana. Jakiegoż stracha mi dzisiaj napędził, gdy skutecznie ukrył się za namiotem. Bałam się, że wybiegł, ze zginął, gdy otwierałam drzwi. Bo Mundzio bardzo wyrywa się do świata, do czlowieka. Więc może koty jednak marzą i spelni się Mundkowe marzenie...