22/02/2022
Wszyscy wiemy, że w obecnych czasach trafia się na ludzi różnych. Nie jesteśmy w stanie przejrzeć drugiego człowieka, dopóki wszystko jest w porządku. Nie jestem osobą, która publicznie opisuje wszystko, a już tym bardziej robi to w perfidny sposób, aby zrobić komuś na złość. Niestety w tej sytuacji, gdy pomimo zakazu rozmawiania o tej sytuacji wszyscy na około o tym wiedzą, w dodatku historię odwróconą do góry nogami i naszpikowaną kłamstwem, nie mogę siedzieć cicho. Dnia 06.08.2021 dokonałam wymiany hodowlanej, z jak sądziłam zaprzyjaźnioną hodowlą. Pani A wybrała sobie z naszych maluchów kocurka, natomiast my u niej kotkę. Bacardi została nam wydana na antybiotyku sprowadzonym z Ukrainy, o czym dowiedziałam się wychodząc już z kotem i dostając trzy strzykawki do ręki. Jak się później okazało, nie był on widoczny w zaleceniach od weterynarza. Dnia 12.08.2021 kotka zaczęła kuleć na tylną łapę, w zawiązku z czym została zabrana do weterynarza, natomiast nie stwierdził on żadnych urazów ani opuchnięć, miała jednakże gorączkę. Umówiliśmy się na przeprowadzenie badania USG następnego dnia, które wykazało płyn w jamie brzusznej i zmiany na nerkach, co może wskazywać na FIP. Hodowca został przeze mnie poinformowany o przeprowadzonym badaniu oraz o podejrzeniu przez weterynarza FIP. Pani A zadeklarowała się zabrać kotkę w celu własnego przebadania, aby jak napisała nie narażać nas na koszty. Bacardi została zabrana przez hodowcę w dniu 15.08.2021. Nie mialo miejsca żadne rozwiązanie umowy, spisałyśmy aneks, który jasno mówi, jeżeli kotka okaże się zdrowa wróci do nas, jeżeli natomiast będzie inaczej, Pani A zobowiązuje się zapłacić za otrzymanego od nas w ramach wymiany kocurka. W aneksie nie został umieszczony ewentualny termin zapłaty, ponieważ uznałam, że nie wiadomo kiedy otrzymamy wyniki badań i nie będę strzelać w ciemno. Bacardzi okazała się zdrowa, natomiast hodowca stwierdził, że jednak zapłaci za otrzymanego od nas kocurka hodowlanego w ustalonym przez siebie terminie oraz dwóch ratach, w przeciągu 2,5 miesiąca, na ktory nie przystałam i wyznaczyłem termin do końca sierpnia. Końcem sierpnia napisałam wiadomość z zapytaniem o samopoczucie kota i pytaniem o płatność. Wiadomość zwrotna zawierała potwierdzenie, że z kotem wszystko w porządku natomiast, jeżeli chodzi o płatność Pani A postanowiła skonsultować się z prawnikiem, aby załatwić to ,,uczciwie” i miała odezwać się po kilku dniach. Po upływie tych kilku dni w dalszym ciągu cisza, więc ponownie wysłałam wiadomość z zapytaniem, na co otrzymałam odpowiedź, że mam już nie pisać, a ze mną skonsultuje się prawnik. Kilka wymian pism naszych adwokatów dalej Pani A sama wyznaczyła sobie w jednym z nich termin zapłaty do 31.10.2021, w celu pozasądowego rozstrzygnięcia sporu. Mój adwokat odpowiedział na pismo zgadzając się na warunki i podając nr konta. Czas leciał dalej i w dalszym ciągu nie otrzymałam ani z powrotem kota, ani pieniędzy. Kilka dni temu po skonsultowaniu się z kim trzeba uzyskałam informację, że w dalszym ciągu jestem właścicielem kota i mogę jechać go odebrać. Tak też zrobiłam, ale wiedząc, że Pani A zapewne nawet nie wpuści mnie do mieszkania, postanowiłam wesprzeć się policją. Rozmowa w mieszkaniu trwała może 10 minut i w większości Pani A nawet nie dala mi dojść do słowa, natomiast ciagle się zarzekała, że kota nie odda. Według prawa policja nie może po prostu wejść, zabrać kota i wyjść, ponieważ weszła w jego posiadanie legalnie (zabrała na badania). Opuściliśmy mieszkanie i udaliśmy na posterunek, aby zgłosić przywłaszczenie kota. Omówiłam z Panami dokładnie jak sprawa wygląda i postanowili udać się jeszcze raz do Pani A, w celu ponownej rozmowy bez nas. Upłynęło 20 minut nim zadzwonił do mnie funkcjonariusz z informacją, że Pani postanowiła oddać nam naszego kota. Jadąc tam już się domyślałam, że za słowami ,,naszego kota” nie ma na myśli Bacardi, a otrzymanego od nas kocurka. Przyjeżdżając na miejsce Panowie polecili zostać na korytarzu i tam też rozwiązywaliśmy sprawę. Jak się okazało wcale się nie pomyliłam funkcjonariusz dostal do rąk kocurka, ale zgodnie z procedurą sprawdziłam chip kota oraz porównałam z tym w dokumentach, który oczywiście się nie zgadzał. Pani A słysząc od funkocjonariusza prośbę o podanie następnego kota, zaczęła krzyczeć na cały korytarz, że nie odda Bacardi, ponieważ jest w ciąży i zaczęły lecieć z jest ust oraz dzieci obelgi w moją stronę. W rezultacie podała kotkę, ponieważ tym razem chip się zgadzał, dostałam polecenie o zapakowanie kotki do transportera. Przystąpiliśmy do spisania pokwitowania odbioru zwierzaka przy akompaniamencie wyzwisk i wrzasków Pani hodowczyni. Zakańczając całą sytuację wydaniem pokwitowania zabrałam kotkę do domu i umówiłam na wizytę u weterynarza następnego dnia. Jak się okazało Bacardzi wcale nie jest w ciąży. Ta sytuacja jest dla mnie z jednej strony śmieszna, ponieważ ,,wojna o kota” brzmi niepoważnie. Druga strona medalu sprawia, że czuję się oszukana i przestaję wierzyć w ludzi. Najbardziej pokrzywdzony w tym wypadku jest kot, który musiał wysłuchiwać tego wszystkiego i dodatkowo się stresować całą sytuacją. Wystarczyło zachować się jak człowiek i uczciwie zapłacić za kota, aby uniknąć tego wszystkiego. Wypisywane przez Panią A i jej grono znajomych kłamstwa, z których wynika, że policja zrobiła wręcz nalot na mieszkanie i siłą zabrała kota są śmieszne. Dodatkowe kłamstwa oczerniające mnie jako hodowcę są już natomiast przesadą i pomówieniami, które mogą jak najbardziej trafić na postępowanie karne z oskarżenia prywatnego, zgodnie z informacjami zawartymi w art 212 K.K. Miałam w zamiarze dołączyć cała dokumentację, natomiast uznałam, że nie wymienię ani imienia i nazwiska ani nazwy hodowli w poście. Mimo wszystko jestem przekonana, że i tak trafi on tam gdzie i do kogo powinien. Komentarze pod postem zostaną wyłączone, aby nie robić jeszcze większego szumu. Osobiście chciałam tylko mieć szansę na powiedzenie prawdy, której dowodzić już będę drogą sądową.