08/06/2024
70-90 TYS. ROCZNIE NOWYCH BEZDOMNYCH PSÓW? TAKIE RZECZY TYLKO W POLSCE 😳🙄😱
Polska - tylko tutaj produkuje się rocznie prawie 100 tys. nowych bezdomnych psów. Bo tylko P***k potrafił ze zjawiska bezdomności zwierząt domowych uczynić biznes. A wszystko to w dużym kraju, w centrum Europy, członku UE i NATO, w XXI wieku...
❗W kontekście kolejnych planowanych nowelizacji ustawy o ochronie zwierząt polecamy wywiad z Tadeuszem Wypychem. Długi, ale niemiernie CIEKAWY i POUCZAJĄCY. Pomoże Wam zrozumieć genezę i mechanizmy tej polskiej patologii (wywiad sprzed kilku lat, ale nadal wszystko aktualne).
rozmawiała: Justyna Jabłońska
Tadeusz Wypych (Fundacja dla Zwierząt ARGOS) od lat zajmuje się monitorowaniem publicznego zadania dotyczącego bezdomnych zwierząt. Opublikowany przez niego projekt zmiany prawa pod hasłem „ucywilizowania traktowania bezdomnych zwierząt” przewiduje uchylenie wszystkich przepisów stanowiących obecny mechanizm zajmowania się bezdomnymi zwierzętami za publiczne pieniądze. Mechanizm nieskuteczny i patologiczny, bo oparty na traktowaniu bezdomnych zwierząt jako odpadów. W zamian projektuje mechanizmy oparte na traktowaniu ich jako rzeczy znalezionych, tj. mienia podlegającego procedurom prawa cywilnego.
___________________
# Justyna Jabłońska: O co chodzi z tym Pana projektem dotyczącym prawa ochrony zwierząt?
Tadeusz Wypych: Projekt naprawy prawa, który firmuję swoim nazwiskiem, powstawał przez wiele lat przy udziale osób i organizacji zajmujących się pomocą bezdomnym zwierzętom, zainteresowanych powodami naszej powszechnej bezsilności wobec tego problemu. Utworzona przez nas baza szczegółowych danych z gmin i schronisk (Monitor BOZ) służy nie tylko samej statystyce, ale także ujawnianiu i opisaniu mechanizmów ekonomicznych i prawnych prowadzących do narastania problemu humanitarnego i bezsensownych kosztów ponoszonych przez gminy. Dane z bazy pozwalały nam wszczynać liczne postępowania karne, administracyjne i cywilne, co z kolei pozwalało na szczegółowy wgląd w to, jak działa aktualne prawo. Na tej podstawie proponujemy radykalną zmianę modelu działania władzy publicznej w tym zakresie.
# J.J. Co ma zmienić ten projekt?
T.W. Nasz projekt jest pierwszym, który stawia sobie za cel likwidację problemu bezdomnych zwierząt, tzn. sprowadzenie go do zjawiska marginesowego, jakim jest w cywilizowanych krajach. Wszystkie dotychczasowe nowelizacje prawa w tej dziedzinie doprowadziły do tego, że zwierząt bezdomnych jest w Polsce coraz więcej, a branża zajmująca się nimi ma coraz większe obroty i dochody. Wskazujemy, że istotnym źródłem problemu jest zła jakość prawa. Ustawa o ochronie zwierząt przyjęta w 1997 r. była bardzo ułomna, a jej kolejne nowelizacje w zakresie problemu bezdomnych zwierząt prowadziły w istocie do nakręcania tego biznesu.
# J.J. Czyli poza oczywistym humanitarnym, problem ma wymiar ekonomiczny?
T.W. Gminy przeznaczają corocznie ponad 200 milionów złotych na zajmowanie się bezdomnymi zwierzętami. Pieniądze wykładają też sami obywatele, odpisując jeden procent PIT, wpłacając darowizny, uczestnicząc w zbiórkach na ratowanie konkretnych zwierząt. Te kwoty rosną z roku na rok, ale wraz z nimi rośnie też liczba zwierząt wymagających publicznej. Ta tendencja utrzymuje się od wielu lat i jest to jawny absurd, na który trudno zamykać oczy. Dorobiliśmy się już schronisk stanowiących prawdziwe fermy przemysłowego chowu tysięcy bezdomnych psów za publiczne pieniądze. To niemal nowa branża gospodarki narodowej.
# J.J. Wiadomo dlaczego tak się dzieje?
T.W. Myślę, że możemy tu już mówić o działaniu lobby. Lobby pet-biznesu, czyli rzeszy podmiotów, a zatem też z wynikającej z tego ich deprecjacji, czego przejawem jest bezdomność. Wiele jest podmiotów zainteresowanych tym, by zwierząt domowych było jak najwięcej, a obrót nimi jak najbardziej intensywny. Poczynając od hodowców psów i kotów, poprzez producentów karmy i akcesoriów dla zwierząt, lekarzy weterynarii, a kończąc na przedsiębiorcach i organizacjach prowadzących schroniska. Lobby to silnie apeluje do powszechnej empatii dla zwierząt, a te emocje łatwo poddają się różnym formom manipulacji.
# J.J. Ale dlaczego takie same legalne interesy nie skutkują patologią np. w Wielkiej Brytanii, Holandii czy Szwajcarii?
T.W. To kwestia uwarunkowań historycznych, spadku po ustroju słusznie minionym. W Europie Zachodniej od dawna podejmowano środki administracyjne przeciw nadpopulacji zwierząt domowych, kiedyś także dość brutalne. Ale gdy zaczęła upowszechniać się idea humanitarnej ochrony zwierząt, przejście od polityki tępienia bezdomnych zwierząt do polityki zapewniania im opieki mogło dokonywać się harmonijnie i racjonalnie. Na to zanosiło się także w międzywojennej Polsce. U nas, epoka PRL stanowiła czarną dziurę w tej historii, bo państwo z zasady odrzucało samą ideę humanitarnej ochrony zwierząt. Gospodarka planowa nie uwzględniała potrzeby posiadania zwierząt domowych, lekarze weterynarii nie mogli zajmować się zwierzętami domowymi, nie było także miejsca na zorganizowaną działalność charytatywną samych obywateli. Władza postrzegała zwierzęta domowe oraz problem bezpańskich psów i kotów wyłącznie w kategoriach zagrożenia wścieklizną. Zachęcano „ludność” do doprowadzani zwierząt bezpańskich oraz zwierząt „zbędnych do dalszego chowu” do miejskich rakarni, celem ich uśmiercania. Licząc się jednak z sentymentami szerokiej publiczności, rakarnie te nazwano „schroniskami”, a ich prowadzenie powierzono Towarzystwu Opieki nad Zwierzętami (TOZ), czyli monopolistycznej, finansowanej przez państwo organizacji społecznej.
W praktyce władze patrzyły przez palce na to, że zwierzęta w schroniskach nie były regularnie uśmiercane po 14 dniach obserwacji w kierunku wścieklizny, lecz także pokątnie rozdawane. Taką „liberalną” politykę dobrze podsumował pewien urzędnik stwierdzając wprost, że „państwo może finansować tylko uśmiercanie bezdomnych zwierząt, a jeśli ktoś chce się nimi opiekować, to proszę bardzo, ale za swoje pieniądze”.
# J.J. Jakie znaczenie ma to, co było dziesiątki lat temu?
T.W. Ma zasadnicze znaczenie, bo ukształtowało społeczne postrzeganie całego problemu, gdy po 1989 roku sytuacja w Polsce zmieniła się radykalnie, a tłumione potrzeby znalazły swobodny wyraz. Takie zjawiska jak swoboda stowarzyszania się, swoboda działalności gospodarczej, reforma samorządowa i komercjalizacja gospodarki komunalnej, złożyły się na to, że pozbawione państwowego finansowania TOZ (oraz nowe, pączkujące z niego lub naśladujące go organizacje) mogły utrzymać się tylko ze sprzedawania gminom usług „prowadzenia schronisk”. W przeforsowanej przez te organizacje ustawie o ochronie zwierząt z 1997 r. udało się obciążyć gminy zadaniem „zapewniania bezdomnym zwierzętom opieki oraz ich wyłapywania”. Równocześnie zakazano uśmiercania zwierząt z powodu bezdomności.
Ten nowy model sugerował, że wszystkie gminy będą teraz finansować opiekę nad swoimi bezdomnymi zwierzętami w schroniskach prowadzonych przez organizacje takie jak TOZ, które na własną rękę będą oddawać je do „adopcji”. Tak rozpoczęło się rozdzielenie publicznego finansowania opieki od publicznej odpowiedzialności za los podopiecznych. To naturalne, że taki rozdział musi kreować patologie.
# J.J. Ustawa o ochronie zwierząt z 1997 r. była wszak przełomowym krokiem naprzód, sukcesem TOZ i całego środowiska miłośników zwierząt.
T.W. Niewątpliwie – pod względem uznania przez państwo samej zasady humanitarnej ochrony zwierząt. Natomiast co do praktyki traktowania bezdomnych zwierząt była klęską, do której TOZ nie mógł się przyznać i musiał robić dobrą minę do złej gry. Model wynikający z samej ustawy o ochronie zwierząt pozostawał bowiem w zasadniczej rozbieżności z uchwaloną rok wcześniej rządową ustawą „śmieciową” (o utrzymaniu czystości i porządku
w gminach). Ta zaś ustanowiła gminne zadanie ochrony „przed” bezdomnymi zwierzętami i prowadzenie schronisk przez przedsiębiorców. Nie wspominając przy tym o żadnej opiece, a tym bardziej o dalszym losie zwierząt. Bowiem w stanie prawnym w 1996 r. było oczywiste do czego służą „schroniska”.
# J.J. Czyli o losie bezdomnych zwierząt przesądzają dwie ustawy: o czystości w gminach, tzw. śmieciowa i o ochronie zwierząt, których przepisy przeczą sobie nawzajem?
T.W. Tak. Schizofreniczny stan prawny dotyczący zadań gmin i celu działania schronisk utrwalił się, a długoletnia symbioza dwóch modeli traktowania bezdomnych zwierząt, wedle logiki dwóch różnych ustaw, zaowocowała aktualnym modelem, który można nazwać zarabianiem na jakimkolwiek usuwaniem tych zwierząt pod pozorami kosztownej opieki nad nimi. Instytucja „wyłapywania” z ustawy o ochronie zwierząt została skojarzona z celem „ochrony przed bezdomnymi zwierzętami” o jakim mowa w ustawie śmieciowej. Z modelu „śmieciowego” wynika, że zadanie gminy ogranicza się do odstawienia wyłapanych zwierząt do schronisk, jako szczególnych zakładów utylizacji. Zaś z modelu TOZ-owskiego przyjęło się popularne przekonanie, że zwierzęta wyłapuje się do schronisk po to, by znajdowały tam opiekę, a nie były likwidowane. Zakłada się przy tym, że domniemana opieka musi oczywiście kosztować nieporównanie więcej niż koszt uśmiercenia, tj. zastrzyku i utylizacji.
# J.J. Jak działa ten schroniskowy pet-biznes?
T.W. Wszelkie schroniska, niezależnie od tego przez kogo prowadzone, działają na wolnym rynku usług dla gmin i są żywo zainteresowane, by gminy im płaciły i nie interesowały się tym, co się dalej dzieje z przyjętymi do nich zwierzętami, ani jak wygląda opieka nad nimi.
W przypadku umów o jednorazową płatność za samo przyjęcie zwierzęcia, w interesie schroniska jest jak najszybszy rozchód. Wynika z tego, że cele ekonomiczne schronisk osiągane są zasadniczo przez działania pozaprawne (tzw. „adopcja” czyli nieuregulowane przez prawo rozdawnictwo zwierząt bez żadnej kontroli i odpowiedzialności) albo bezprawne (różne sposoby doprowadzania przyjętych zwierząt do śmierci).
W przypadku umów o stawkę dzienną, czyli płatność za czas pobytu w schronisku, oczywistym jest interes, by zwierzę siedziało w schronisku jak najdłużej. co powoduje skazywanie zwierząt na dożywocie, opłacane przez gminy za każdą dobę pobytu.
# J.J. W jaki sposób projekt „ucywilizowanie traktowania bezdomnych zwierząt” może zmienić tę sytuację?
T.W. Przez uchylenie wszystkich obecnych przepisów dotyczących bezdomnych zwierząt, bo cały obecny model jest niereformowalny, co zresztą potwierdzają próby i efekty dotychczasowych nowelizacji. Potrzebny jest zupełnie nowy punkt wyjścia do konstrukcji zupełnie nowego modelu.
# J.J. To znaczy jaki?
T.W. Tym punktem wyjścia jest powszechnie dotąd ignorowany przepis prawa cywilnego, że do zwierząt pozbawionych należnej opieki (uciekły, zbłąkały się lub zostały porzucone) stosuje się odpowiednio przepisy o rzeczach znalezionych. Przepisy te mają na celu ochronę własności, więc zakłada się, że rzecz taka jest czyimś wartościowym mieniem. Natomiast wyłapywanie zwierząt „bezdomnych” wedle ustawy o ochronie zwierząt zakłada, że właściciela praktycznie nie ma, bo nie ma możliwości ustalenia go, co pozwala traktować bezdomne zwierzęta jak śmieci. Zamiast „znajdowania” czyjegoś mienia mamy obecnie „wyłapywanie”
jako walkę z żywiołem natury, podobną do deratyzacji czy odśnieżania. Przepisy o schroniskach traktują je jako zakłady utylizacji szczególnych, niebezpiecznych odpadów.
# J.J. Czyli teraz gminy „wyłapują” i usuwają, a powinny „znajdować” i opiekować się?
T.W. Tak, ale nie samo słownictwo jest tu najważniejsze. Ta różnica ma istotne konsekwencje prawne, bo dotyka celu i zakresu gminnego zadania, a w konsekwencji pieniędzy. Jeśli z aktualnej definicji ustawowej wynika, że zwierzę „bezdomne” trwale utraciło właściciela, to nie może ono też nabyć nowego, bo prawo własności nie bierze się z powietrza. Jeśli zdamy obie sprawę, że tzw. adopcja zwierząt ze schronisk nie kreuje prawa własności do zwierzęcia, to musimy zakwestionować też powszechnie domniemany cel działania schronisk, a w konsekwencji także gminne wydatki na to, by te zwierzęta tam umieszczać i utrzymywać. Dostrzeżemy, że cały ten model nie ma rzetelnych podstaw prawnych, czego skutkiem jest, że status prawny zwierząt umieszczonych w schroniskach, a także adoptowanych, jest zasadniczo nieokreślony na gruncie prawa.
Dopóki pochylamy się nad losem konkretnych zwierząt – jak to czyni większość miłośników zwierząt – możemy taką lukę prawną ignorować. Jednak patrząc w skali polityki państwa, powinniśmy dostrzec, że pociąga ona za sobą brak kontroli losu zwierząt, a więc także brak możliwości rzetelnego rozliczenia publicznych pieniędzy. Ta nieokreśloność, ta luka prawna, to odkręcony kran, przez który wyciekają publiczne pieniądze. Nic dziwnego, że wielu jest zwolenników utrzymywania i doskonalenia dotychczasowego modelu działania władz publicznych. Prawna nieokreśloność gminnej „opieki” oraz rozchodu zwierząt ze schronisk stanowią jawne naruszenie konstytucyjnej zasady, że organy władzy publicznej mogą działać (czytaj: wydawać pieniądze) wyłącznie na podstawie i w granicach prawa. Samo to naruszenie uzasadnia
potrzebę gruntownej zmiany prawa i wyznacza jej kierunek. Jest nim zwiększenie odpowiedzialności rządu, samorządów, hodowców i właścicieli zwierząt domowych. W takiej właśnie kolejności, bo jeśli gminy porzucają zwierzęta, to czegóż oczekiwać od samych obywateli?
# J.J. Czyli celem utrzymywania zwierząt w schronisku powinno być wyjście z niego, czyli adopcja, która powinna być uregulowana przepisami prawa?
T.W. Tak, ale nie da się po prostu dopisać do ustawy, że adoptujący nabywa prawo własności do zwierzęcia. Wynikający z prawa cywilnego katalog sposobów nabycia własności jest zamknięty. Nie jest więc przypadkiem, że ustawa o ochronie zwierząt milczy na temat „adopcji”, ograniczając się do enigmatycznej wzmianki o „poszukiwaniu” właścicieli dla bezdomnych zwierząt. Jedynie przepisy prawa o rzeczach znalezionych pozwalają sensownie realizować to, co chcielibyśmy rozumieć przez adopcję. Wymagają one oczywiście uszczegółowienia i modyfikacji, tj. odpowiedniego zastosowania do zwierząt, które w zasadzie rzeczami nie są. Szczegółowe rozwiązania mogą być różne, ale mówiąc w skrócie, gmina powinna ewidencjonować znalezione zwierzęta, rozporządzać nimi, odpowiednio je „przechowywać” w celu by przekazać je dotychczasowemu lub nowemu właścicielowi. Analogicznie jak to czynią powiatowe biura rzeczy znalezionych. A więc inaczej niż teraz, gdy gmina wysyła zwierzę do schroniska, uiszcza opłatę i pozbywa się jakiejkolwiek odpowiedzialności za dalszy los zwierząt. W praktyce oznacza to płacenie za możliwość pozbycia się go, tak jak jest to przyjęte w stosunku do odpadów. „Ucywilizowanie” to po prostu wyeliminowanie rozbieżności między tym, za co gmina płaci, a tym za co gmina faktycznie odpowiada.
# J.J. Likwidacja tej luki prawnej wystarczy do likwidacji problemu bezdomnych zwierząt?
T.W. Nie wystarczy, bo lata zaniedbań doprowadziły do nadpodaży i nadpopulacji zwierząt domowych. Bez ograniczenia podaży zwierząt domowych oraz upowszechnienia kastracji problem pozostanie. Ale „ucywilizowanie” tworzy ramy prawne, w których w ogóle można postawić sobie cel likwidacji problemu bezdomnych zwierząt i go skutecznie realizować. Bo w obecnym stanie prawa udaje się realizować tylko cel przeciwny.
# J.J. Jak powinna wyglądać opieka gmin nad znalezionymi zwierzętami?
T.W. Warunkiem pełnej odpowiedzialności gmin za opiekę jest swoboda jej organizowania. Ograniczona tylko utrzymaniem podstawowych standardów opieki oraz skutecznym nadzorem wojewody. Obecnie nie ma ani tej swobody, ani tych standardów ani tego nadzoru. Niedorzeczne wymogi nadzoru Inspekcji Weterynaryjnej czynią większość gmin bezradnymi wobec problemu. Dopiero w warunkach pełnej odpowiedzialności gmin i swobody wyboru środków realizacji zadania publicznego, gminy zaczną wspierać kastrowanie zwierząt domowych, bo będzie im się po prostu bardziej opłacało zapobiegać niż finansować opiekę.
Problem bezdomnych zwierząt albo będzie rozwiązany lokalnie w gminach, albo nie będzie rozwiązany w ogóle.
# J.J. Co przesądza, że teraz gminy nie mogą swobodnie opiekować się swoimi bezdomnymi zwierzętami?
T.W. To, że nie mogą tworzyć małych lokalnych schronisk, a tylko do schronisk wolno kierować bezdomne zwierzęta. Średnio w jednej polskiej gminie pojawia się 35 bezdomnych psów rocznie, ale połowa gmin ma ich nie więcej niż 13, w tym 1/4 gmin nie więcej niż 6. Większość gmin nie może sobie sama założyć, małego, legalnego schroniska, bo wymagania weterynaryjne wobec schronisk jako zakładów utylizacji powodują, że musi ono kosztować miliony, co może być racjonalną inwestycją dopiero przy przyjmowaniu setek psów rocznie.
A ponad 100 psów rocznie ma tylko ok. 5% gmin. Pod względem merytorycznym wymagania weterynaryjne są niedorzeczne, bo formułowane były z myślą o zakładach masowej likwidacji zwierząt w przypadku epidemii wścieklizny.
Choć nigdy w żadnym schronisku nie pojawił się wściekły pies. Utrzymywanie tych anachronicznych przepisów służy dziś wyłącznie koncentracji na rynku usług schronisk, pozwalającej windować ceny, w zamian za uwolnienie gmin od odpowiedzialności za dalszy los zwierząt. Efektem jest wożenie bezdomnych psów do schronisk odległych nawet o setki kilometrów od miejsca znalezienia i przekreślenie możliwości lokalnego zapewnienia opieki tym kilkunastu psom z przeciętnej gminy, na rzecz nieznanego losu lub„dożywocia” w fermach chowu tysięcy bezdomnych psów.
# J.J. A jak mogłaby wyglądać taka lokalna obsługa bezdomnych zwierząt?
T.W. Przede wszystkim, powinna mieć formy dostosowane do potrzeb, a te są skrajnie zróżnicowane – tak jak zróżnicowane są gminy. W największych gminach miejskich, ze względu na ilość znajdowanych zwierząt, nie ma alternatywy dla osobnych, wyspecjalizowanych zakładów, czyli schronisk takich jak obecne (np. 2,5 tys. psów przyjmowanych rocznie do schroniska w Warszawie). Przy mniejszej ilości zwierząt zbiorową opiekę nad nimi można
by organizować bez wielkich inwestycji w zakładach zdolnych się jej podjąć (przedsiębiorcy, w tym zakłady lecznicze dla zwierząt, gospodarstwa rolne, hotele dla zwierząt itp.). Największe znaczenie będzie miała możliwość powierzania przez gminy opieki wprost osobom prywatnym (domom tymczasowym). Byłyby to zasadniczo umowy nieodpłatne, przewidujące nadzór i ew. pomoc ze strony gminy. Wtedy finansowanie jakichkolwiek zakładów zbiorowej opieki byłoby dla większości polskich gmin po prostu zbędne.
Domy tymczasowe są najbardziej właściwą formą opieki nad bezdomnymi zwierzętami domowymi, zdefiniowanymi w ustawie jako „utrzymywane w charakterze towarzysza człowieka”. Istnienie tego typu relacji człowiek-zwierzę stanowi sedno opieki o jakiej mówi ustawa.
Natomiast zbiorowe utrzymywanie w jakimś specjalnym zakładzie, w którym zwierzęta są tylko obsługiwane w niezbędnym zakresie, na wzór chowu zwierząt gospodarskich, należy traktować jako zło konieczne. Próby określania fizycznych norm dla zbiorowego utrzymywania psów (np. rozmiary boksów, wybiegów, itp.) są zawodne o tyle, że najważniejszą potrzebą tych zwierząt jest zainteresowanie ze strony człowieka i czas jaki on im poświęca. Dlatego projektowane przez nas standardy utrzymywania psów w miejscach zbiorowej opieki w pierwszej kolejności dotyczą proporcji liczby pielęgniarzy i czasu pracy w stosunku do liczby zwierząt. Pełna odpowiedzialność gmin za opiekę pozwalałaby także na pełne wykorzystanie wolontariatu, z którego prowadzący schroniska przedsiębiorcy zasadniczo korzystać nie mogą.
# J.J. Jakie wymogi będzie musiał spełnić zakład zbiorowej opieki nad bezdomnymi zwierzętami w gminie?
T.W. W przeciwieństwie do obecnego modelu, prowadzenie miejsca zbiorowej opieki nad zwierzętami dla danej gminy nie będzie zależeć od spełnienia żadnych sformalizowanych wymogów co do infrastruktury, a wyłączne od decyzji organu gminy, bo to on – jako ten który płaci –będzie odpowiadał za spełnianie w danym miejscu określonych standardów opieki. Jeśli standardy opieki lub przepisy ustawy będą naruszone ze szkodą dla zwierząt, wojewoda będzie przejmował opiekę nad konkretnymi zwierzętami, obciążając gminę kosztami opieki zastępczej (rządowe schroniska wojewódzkie, dokąd trafiałyby także ofiary przestępstw przeciw ochronie zwierząt). Urząd gminy nie będzie mógł też zawierać umowy cywilnej z dowolnym podmiotami w Polsce, swobodnie określając przedmiot i zakres umowy. Będzie mógł zawierać z dowolnym lokalnym podmiotem standardowe umowy o opiekę oparte na prawie o rzeczach znalezionych i ustawie o ochronie zwierząt.
# J.J. Jak będą wyglądały adopcje?
T.W. Adopcja będzie wreszcie czynnością legalną i poddającą się kontroli. Bezdomne zwierzę od gminy będzie można nabyć tylko w drodze zawarcia z gminą umowy o opiekę w domu tymczasowym. Po okresie dwóch lat gmina będzie mogła formalnie przekazać adoptującemu tytuł własności do zwierzęcia. Do tego czasu umowa o dom tymczasowy będzie mogła być wypowiedziana przez jedną lub drugą stronę.
# J.J. Przejdźmy do drugiej zasadniczej sprawy, czyli ograniczania podaży psów i sterylizacji. Jakie tu proponuje się rozwiązania?
T.W. Nowelizacja ustawy o ochronie zwierząt z 2011 r. zrównała status prawny Związku Kynologicznego w Polsce z innymi organizacjami hodowców psów, w tym z tzw. pseudohodowlami. To był poważny wkład z rozwój pet-biznesu. Podobnie jak w przypadku bezdomnych zwierząt, podstawą patologii są absurdy prawne leżące u podstaw obecnego modelu. Podobnie też stoją za nimi uwarunkowania historyczne z czasów kiedy zadania publiczne dotyczące zwierząt cedowano na pozornie niezależne od administracji organizacje (TOZ, Związek Kynologiczny, Polski Związek Łowiecki) tworząc przy tym dziwaczne konstrukcje prawne dla ochrony szczególnych interesów.
# J.J. W przypadku hodowców, jakie to interesy?
T.W. Tym interesem jest nieograniczona produkcja i podaż psów i kotów, także bez liczenia się z dobrem zwierząt i interesem publicznym. Główny absurd polega na tym, że z punktu widzenia ustawy o ochronie zwierząt i statutów organizacji hodowców, wszyscy oni są amatorami, hobbystami, a nie przedsiębiorcami. Z punktu widzenia przepisów podatkowych, owszem, produkują, ale jest to produkcja rolna, praktycznie nieopodatkowana. Hodowcom udało się wmówić wszystkim wokół, że mają naturalny przywilej produkowania i sprzedawania zwierząt na innych zasadach niż przedsiębiorcy produkujący gwoździe, buty czy komputery i płacący od tego podatki.
# J.J. Jakie rozwiązanie tej kwestii przewiduje projekt?
T.W. Nasz projekt docenia potrzebę hodowania rasowych zwierząt domowych i chroni pasjonatów takiej hodowli. Pod warunkiem, że chcą rozmnażać i sprzedawać zwierzęta jako profesjonaliści, w ramach regulowanej działalności gospodarczej. Innymi słowy, płacić podatki, jak każdy przedsiębiorca. Z kolei państwo ma prawo i obowiązek regulować każdą działalność gospodarczą ze względu na ważny interes publiczny. W tym przypadku chodzi o nadpodaż zwierząt domowych i uczciwość w handlu. W stosunku do amatorskich stowarzyszeń takich możliwości regulacji właściwie nie ma. Wymóg zarejestrowania działalności gospodarczej nie wynika tu z zajmowania się hodowlą lecz ze sprzedaży zwierząt. Konsekwentny hodowca-amator, który nie sprzedaje swoich produktów, nie musiałby płacić z tego tytułu podatków ani ZUS.
Postulujemy, by związki hodowców miały formę prawną zrzeszeń producentów, tj. profesjonalistów–kynologów, a nie amatorów–rolników. Takim hodowcom powinno zależeć na wysokiej jakości i wysokiej cenie ich produktów oraz ochronie ze strony państwa przed nieuczciwą konkurencją psującą rynek i przyczyniającą się do nadpopulacji i ogólnej deprecjacji zwierząt domowych.
# J.J. A druga przyczyna nadpopulacji, czyli brak powszechnej kastracji?
T.W. Upowszechnienie kastracji zwierząt domowych jest konieczne dla likwidacji problemu bezdomnych zwierząt. Inaczej niż w przypadku problemów omawianych wyżej, nie ma jednak po temu zasadniczych przeszkód prawnych, dlatego nasz projekt odnosi się do tej sprawy marginalnie. Oczywistym jest, że państwo nie może – z wielu powodów – po prostu nakazać właścicielom kastracji ich zwierząt domowych. Może natomiast tworzyć warunki i zachęty w kierunku upowszechnienia kastracji. Gminy są obecnie wyposażone w możliwość finansowego wspierania kastracji, a także zwalniania z opłaty od psów właścicieli zwierząt wykastrowanych.
W zakresie zwierząt znajdujących się pod opieką publiczną, obecna ustawa o ochronie zwierząt nakazuje gminom uchwalać „obligatoryjną sterylizację albo kastrację zwierząt w schroniskach dla zwierząt”. Mimo to, w 2018 r. wykastrowano tylko 42% psów i 49% kotów przyjętych do schronisk. „Obligatoryjność” okazuje się nieegzekwowalna, jak większość przepisów dotyczących bezdomnych zwierząt. Nasz projekt zawiera katalog obowiązkowych czynności gminy wobec każdego znalezionego zwierzęcia, w tym odczytanie czipa, ew. zaczipowanie i kastrację zwierzęcia bezdomnego. Zapewnia też bardzo skuteczny, bo finansowy, środek egzekwowania tych obowiązków, w postaci zastępczego działania wojewody na koszt gminy.
# J.J. Czy projekt przewiduje wprowadzenie obowiązku czipowaniu psów?
T.W. Znakowanie i rejestrowanie zwierząt domowych stało się obecnie standardem dobrej opieki. Jednak jestem przekonany się, że nałożenie takiego obowiązku, pod groźbą kary, na wszystkich właścicieli psów, spowoduje skutki odwrotne do zamierzonych, a to z powodu obecnej nadpopulacji i deprecjacji zwierząt domowych. Skoro znaczna część populacji psów ma właścicieli mało troskliwych, lub wręcz źle opiekujących się nimi, egzekwowanie takiego obowiązku prowadziło by do jeszcze większej patologii i cierpienia zwierząt.
# J.J. Jakie mogą być te niekorzystne skutki obowiązku czipowania?
T.W. Przewiduję, że gwałtownie wzrośnie zjawisko porzucania zwierząt lub pozbywania się ich w inny sposób w obawie przed możliwymi konsekwencjami jak kontrole, mandaty za nie pilnowanie zwierząt, ściąganie lokalnej opłaty od psów, egzekwowanie aktualnych szczepień itd. Co ważniejsze, skuteczne egzekwowanie takiego obowiązku będzie praktycznie niemożliwe, podobnie jak to jest np. to z opłatą radiowo-telewizyjną. Po prostu administracja państwowa nie ma dostatecznych środków ani narzędzi by wyegzekwować takie obowiązki w takiej skali. Tym bardziej, że nie chodzi tu o jednorazową akcję, lecz o ciągłą rejestrację obrotów milionami psów. Nie ma szansy na to, by baza zarejestrowanych psów była dostatecznie kompletna i użyteczna. Zwłaszcza w zakresie najbardziej potrzebnym, tj. w segmencie mniej troskliwych właścicieli. Warto przypomnieć, że podobny obowiązek rejestracji psów na terenie miast (znakowanie ich przy pomocy metalowego znaczka przypinanego do obroży),
wprowadzony w Polsce w 1974 r. szybko umarł śmiercią własną, choć formalnie uchylony został nie tak dawno, bo w 1993 roku.
# J.J. Czy w Europie Zachodniej rejestrowanie zwierząt jest obowiązkowe?
T.W. Obowiązkowa rejestracja zwierząt rzeczywiście działa i jest przestrzegana jako oczywista na Zachodzie, gdzie poziom opieki nad zwierzętami domowymi jest wysoki i nie ma tam nadpopulacji. Ale fałszywy jest wniosek, że obowiązkowa rejestracja jest w takim razie środkiem do podniesienia poziomu opieki, bo jest przeciwnie – powszechne stosowanie się do tego obowiązku jest tu skutkiem długotrwałej, konsekwentnej polityki odpowiedzialności za zwierzęta. W Polsce przyjdzie na to czas, gdy większość psów i kotów będzie miała właścicieli, których stać na dobrą opiekę. Gdy zrobimy to za wcześnie, będzie to forsowanie słusznej idei kosztem zwierząt, czyli wylewaniem dziecka z kąpielą.
# J.J. Czyli nie wierzy pan, że powszechny obowiązek znakowania zwierząt zlikwiduje problem bezdomności, jak widzą to niektórzy?
T.W. Uważam taki pogląd za naiwny. Psy zagubione i pilnie poszukiwane przez właścicieli stanowią mniejszość zwierząt bezdomnych w miastach i margines na wsiach. Nie wierzę jednak, by dało się troskliwość wymusić środkami administracyjnymi, a takie usiłowania będą się często kończyć źle dla zwierząt, tzn. schroniskiem albo nieznanym losem. Doprowadźmy najpierw do tego, by gminy czipowały i rejestrowały u siebie psy, którymi zajęły się za publiczne pieniądze. Bo obecnie najczęściej rejestrują tylko koszty ich usuwania.
Pomysł takiego obowiązku jest także nader wątpliwy pod względem prawnym. Mam na myśli konstytucyjny zakaz gromadzenia przez władze publiczne informacji o obywatelach o ile nie są one „niezbędne z demokratycznym państwie prawnym”. Powstaje pytanie komu i w jakim celu jest to „niezbędne”. Skoro dotąd gminy nie mają obowiązku rejestrowania i znakowania wyłapanych bezdomnych zwierząt, pomimo że zajmują się nimi za publiczne pieniądze, to widać, że dla państwa prawnego jest to zbędne. Dlaczego jest niezbędne w odniesieniu do zwykłego obywatela? Podejrzewam, że dlatego, że rynek znakowania i rejestracji wszystkich psów w Polsce może być wart na początek nawet pół miliarda złotych, przy czym uruchomienie takiego interesu daje się łatwo reklamować jako walkę z bezdomnością zwierząt. Tak uzasadnia swój pomysł na to Krajowa Izba Lekarsko-Weterynaryjna, przewidując, że to ona, prowadząc oficjalną bazę takich czipów, kierowała by bezdomne psy do schronisk, w których "jest wolne miejsce". Bo rzekomo schroniska są przepełnione. Oznaczałoby to w praktyce całkowite zwolnienie gmin z odpowiedzialności gmin za los wyłapywanych zwierząt a jednocześnie dawałoby lekarzom weterynarii bezcenną dla ich interesów bazę danych wszystkich właścicieli psów.
Gotów jestem jednak zmienić swoje zdanie, jeśli pomysłodawcy obowiązkowego znakowania psów przez wszystkich ich właścicieli przedstawią rzetelne studium wykonalności takiego projektu i udowodnią, że za pół miliarda złotych z kieszeni obywateli pozbędziemy się w Polsce problemu bezdomnych zwierząt.
# J.J. Dziękuję za rozmowę.
Warszawa, wrzesień 2019