03/03/2024
Jakie to prawdziwe 🙃
SŁABA JAZDA... BEZ SKOKÓW, BEZ GALOPU...
Gdy pojawiają się w stajniach nowi jeźdźcy, uczący się wcześniej jazdy konnej w innych miejscach, można czasem po zajęciach usłyszeć mimochodem lub przeczytać w opiniach czy komentarzach w internecie, że generalnie jazda była słaba, bez skoków, a nawet galopu i że oczekiwali czegoś więcej...
Jak sprawa wygląda z perspektywy instruktorów, czy właścicieli stajni, słów kilka napiszę poniżej.
Gdy pojawia się w ośrodku "nowy klient" staramy się jak najwięcej dowiedzieć na temat jego historii zgłębiania tajników sztuki jeździeckiej oraz aktualnego poziomu zaawansowania i kondycji fizycznej, aby na tej podstawie, uwzględniając oczywiście jego wzrost i wagę, dobrać odpowiedniego konia. Rzadko zdarza się usłyszeć od kogoś, że "trochę jeździł tu i tam, ale generalnie nadal jest początkujący i rządny wiedzy oraz nowych doświadczeń", znacznie częściej słyszymy opowieści o regularnym uczestnictwie w rajdach, obozach, szkoleniach, kilkugodzinnych terenach, pracy z młodymi końmi i z siodła i z ziemi, skokach na poziomie 120cm, korekcie koni trudnych itp., itd...
Z reguły, nauczeni doświadczeniem, traktujemy te wszystkie opowieści z lekkim przymrużeniem oka, ale jeśli klient zapewnia, że jeździ na poziomie BOJ/SOJ, co oznacza, że przynajmniej wie o istnieniu systemu odznak jeździeckich, a do tego jest na pierwszy rzut oka profesjonalnie przygotowany do zajęć (posiada swój kask i to wcale nie z najniższej półki cenowej, eleganckie bryczesy, sztyblety, sztylpy, rękawiczki, własny bacik etc.) w dobrej wierze przydzielamy mu konia nieco bardziej wymagającego niż doświadczony dreptak wożący początkujących zaraz po "zejściu z lonży".
Zdarza się, że pierwsze problemy pojawiają się już na etapie sprowadzenia konia z padoku, klient zdaje się robić coś takiego pierwszy raz w życiu, zastanawia się kilka minut w jaki sposób umieścić kantar na głowie konia, a następnie zabrać się za prowadzenie zwierzaka w kierunku stajni, czy koniowiązu. Kolejne problemy często pojawiają się przy czyszczeniu, gdy klient w popłochu odskakuje w bok za każdym razem jak koń przestępuje z nogi na nogę, czy machnie ogonem, żeby odgonić muchę. Czyszczenie kopyt nierzadko jest nie lada wyzwaniem i nie raz spotkałam się z sytuacją, gdzie klient zapewniał, że czyścił, a pod koniem ani śladu charakterystycznych resztek błota, czy słomy wyciąganych spod kopyt podczas czyszczenia. Widząc to wszystko, pędzimy do siodlarni po lonżę, żeby zapobiegawczo zabrać ze sobą na plac, bo przeczuwamy, że z tymi zaawansowanymi umiejętnościami nasz klient „trochę” przesadził…
Kolejny etap – siodłanie – hmmm, staram się nigdy nie zostawiać klientów z tym samych, bo często nawet nieźle jeżdżące osoby, mają problem z prawidłowym ułożeniem sprzętu na koniu, nawet jeśli generalnie niewiele trzeba dopasowywać, bo każdy koń ma swoją oznaczoną tranzelkę i swoje podpisane siodło (niechlujność przy czyszczeniu, siodłaniu, czy rozsiodływaniu koni oraz chowaniu sprzętu do siodlarni, to temat na osobny post)…
Uff, udało się… Koń sprowadzony z padoku, lepiej lub gorzej wyczyszczony, wspólnie z instruktorem osiodłany, więc pora wsiadać. Gdy znajdą się w pobliżu schodki, jako tako to wsiadanie idzie, chociaż często przełożenie nogi nad tylnym łękiem i zadem przebiega dość mozolnie, a do tego opadnięcie klienta z impetem w siodło przy jednoczesnym westchnięciu boli nie tylko konia, ale również nas… Jeśli schodki zostały akurat gdzieś w innym miejscu i oferujemy klientowi „podsadzenie”, bo dbając o kręgosłupy naszych koni staramy się, żeby bez wyraźnej konieczności jednak nie wsiadać na nie z ziemi, robi się czasem naprawdę „wesoło”, a wciąż musimy pamiętać, że nie mówimy o początkujących jeźdźcach, czy jeźdźcach w sile wieku, z których ograniczeń zarówno oni sami, jak i my doskonale zdajemy sobie sprawę i zapisując ich na kolejne treningi liczymy się z tego typu trudnościami, a o jeźdźcach „doświadczonych”, określających swój poziom umiejętności jako zaawansowany.
Co się dzieje dalej? Scenariusze mogą być różne. Zdarza się, że klient ledwo wsiądzie, a już „piłuje” konia, żeby pokazać wszem i wobec, jak bardzo dobrze jeździ na „ustawionym” koniu. Zdarza się, że ledwo wsiądzie lub nawet nie do końca, a koń już leci z nim kłusem, czy galopem, a on z trudem zbiera wodze i próbuje konia zwolnić, czy zatrzymać pokrzykując dziko pryttt, pryttt. Zdarza się, że wsiądzie i cóż – ups – nie może ruszyć z miejsca…
Jak sprawy się mają w toku dalszej jazdy? Też różnie. Zdarza się, że klient nie potrafi wyjechać wolty w stępie, a co tu mówić o kłusie, ba, zdarza się, że nawet nie wie co to jest wolta, czy jak poprawnie wykonać pół wolty. Zdarza się, że poprowadzenie konia w kłusie przez środek ułożonych na ziemi drążków graniczy z cudem. Zdarza się, że wykonanie przejścia z kłusa do stępa trwa 3 okrążenia placu i tego typu przykładów można by mnożyć i mnożyć, więc jak to mówią „do brzegu”:
DRODZY JEŹDŹCY – jeśli nie panujecie nad koniem w kłusie, nie ma co mówić o galopowaniu, jeśli nie potraficie utrzymać równowagi i kontaktu z pyskiem konia przejeżdżając półsiadem przez drążki, nie ma co mówić o skokach. Jeśli uważacie się za miłośników koni, skupcie się na doskonaleniu podstaw!