30/07/2024
I chyba znowu będzie długo, bo mam pewne myśli w głowie i pomyślałam, że może też chcielibyście to wiedzieć.
Może powinniście.
Może warto głośno pewne rzeczy tłumaczyć, żeby świadomość, ciekawość i zrozumienie pewnych tematów rosły. Bo jak inaczej uświadamiać, jeśli nie dzieląc się doświadczeniem, emocjami, spostrzeżeniami? Dlatego dziś zapraszam do świata hipoterapii. Do świata czasem zamkniętego w ścianach spektrum autyzmu. Do świata czasem ubogaconego dodatkowym chromosomem. Ale również do świata osób sprawnych, zdrowych, dla których hipoterapia staje się możliwością uwolnienia emocji, porozmawiania z samym sobą, zobaczenia czegoś głębiej, przyjrzenia się sobie, jak w lustrze 🙂
Te historie, choć anonimowe i mocno wymieszane, będą o Was. O nas. Zapewne niektórzy odnajdą w nich kawałki naszych wspólnych chwil, zajęć, rozmów. I jeśli te historie choć trochę Was poruszą, otworzą oczy na niewidzialne, pozwolą zauważyć to, co ja widzę na co dzień, to znaczy, że ten post był potrzebny 🙂
Pierwsze spotkanie z Piotrusiem. Histeria, krzyk, płacz, wierzganie nogami, bicie na oślep. Nie ma szans, żeby wsiadł na konia. Nawet o tym nie myślę. Próbuję znaleźć ułamek sekundy, w którym jego świadomość wróci z tego histerycznego krzyku i będę mogła zawrzeć umowę - dotkniesz jeden raz konika i skończymy zajęcia.
Jeden raz.
Mało? Za mało? Ale dla tego dziecka to jakby wejść na Mount Everest. Przebijam się przez ścianę płaczu i krzyku, dobijamy targu. Po kilku minutach dziecko dotyka konia i… może wyjść. Emocje opadają. Idzie, macha na do widzenia. Udało się! Weszło na najwyższą górę świata!
Spotkanie drugie. Nadal widoczna niechęć, bunt. Ale strach jakby mniejszy. Przebija się ciekawość. Głaszczemy konika nieco dłużej. Za trzecim razem Piotruś wyciąga rączki do góry i pokazuje, że chce wsiąść. Wsiadamy. Na minutę, może dwie, ale rozumiecie, jaką drogę przeszedł od naszego pierwszego spotkania? Ile rzeczy przezwyciężył? Co się zadziało?
Piotruś od samego początku uczy się, że są pewne zasady i należy ich przestrzegać. Uczy się, że ma emocje, do których ma prawo, ale jednocześnie uczy się nimi zarządzać. No bo to, że ktoś jest zły, albo się boi, jest naturalne. Ale nie można przy tym walić na oślep pięściami, czy wyrywać włosów z mojej głowy. Można się złościć, nie krzywdząc nikogo obok. Poza tym - uczy się, że czasem warto przekroczyć własne granice, bo za nimi jest coś przyjemnego, ciekawego, wartego, żeby ponieść ten wysiłek.
Spotkanie piąte. Próbujemy wyjść poza stajnię. Histeria. Piotruś nie zna tej drogi. Nie wie i często nie rozumie, dokąd idziemy. Nie wie, czy wróci i kiedy wróci. Krzyczy, płacze, wierci się. Idziemy. I znowu niepisana umowa - dojdziemy tylko do tamtego domu z czerwonym dachem. Do tego drzewa. Do płotu. I zawracamy. I znowu wchodzimy na kolejną górę. Mozolnie. Ale musimy, bo na tym polega terapia, żeby sukcesywnie przekraczać granice. Prowokować sytuacje trudne, a następnie pod kontrolą terapeuty uczyć się, jak sobie z nimi radzić. Dochodzimy do domu/drzewa/płotu. Taaaaaak, brawo, udało się! Wracamy 😊
Spotkanie siódme. Wydłużamy trasę. Minęliśmy drzewo, ale nie zawracamy. Znowu panika, niepokój, płacz. Ale idziemy dalej. Dla mnie to tylko kolejny kawałek drogi, kolejne 100 metrów. A Piotrusiowi właśnie wali się świat. Bo znowu nie wie dokąd idzie, kiedy wróci. Ale… Znamy się już trochę. W międzyczasie udało nam się zbudować nic porozumienia, może nawet zaufania więc jest nieco łatwiej. Choć nadal jest to dla niego ogromny wysiłek.
Spotkanie dziesiąte. Nie wydłużamy trasy. Nie idziemy do znanego nam drzewa, domu. Zmieniamy trasę całkowicie. Wychodzimy do lasu. Kąciki ust lekko drżą, widzę lekki niepokój, ale Piotruś spogląda na mnie szukając odpowiedzi. Uśmiecham się. Mówię, że idziemy na spacer, tak jak ostatnio i zaraz wrócimy. Powtarzam to tyle razy, ile Piotruś potrzebuje. Czasem kilka, czasem kilkanaście. Jest dobrze. Przez godzinę spacerujemy między drzewami, dziecko rozluźnione bije sobie brawo rozumiejąc, że wszystko jest dobrze. Jest bezpieczne. Mamy to 🙂 Choć wiem, że za jakiś czas znowu trzeba będzie zmienić trasę…
Kasia, spotkanie pierwsze. Nie bardzo rozumie, po co tu przyszła. Koni się nie boi. W pierwszych 10 minutach pogłaskała wszystkie i właściwie mogłaby już wyjść. Jest wesoła, komunikatywna, głowa pełna myśli i pomysłów. Interesuje ją wszystko wokół. Bez problemu wsiada na konia, ale takie to trochę nudne… Wsiada więc na drugiego, i trzeciego. W międzyczasie pyta o wszystko. O to, gdzie teraz pójdziemy, kiedy skończymy, a dlaczego te konie ciągle jedzą, jak mają na imię, czy się lubią. Opowiada o szkole, o wakacjach, o kolegach i koleżankach, o tym co mama ostatnio jej powiedziała. Mówi, mówi, mówi… Przerywa, wtrąca się kiedy ktoś inny chce zabrać głos, nie pozwala dokończyć myśli. Mówi czasem tylko po to, żeby nie milczeć. A ja słucham i obserwuję.
Spotkanie drugie. Ustalamy zasady. Są momenty, kiedy mówimy, ale dbamy też o to, żeby pojawiały się chwile w ciszy, kiedy obserwujemy ptaki i drzewa, słuchamy jak bocian klekocze, oddychamy spokojnie dając sobie przyzwolenie i czas na wyciszenie. Ustalamy też zasady, że nie wtrącamy się, kiedy druga osoba mówi. Czekamy na swoją kolej. Oczywiście jest w tym sporo prowokacji z mojej strony. Czasem specjalnie mówię, żeby dać Kasi szansę na wytrwanie przy zasadach, które ustaliłyśmy. Na naukę cierpliwości. Powiem jeszcze 2 zdania i będzie mogła się wypowiedzieć. Ale niech wytrzyma. Da radę.
Spotkanie piąte. Podziwiamy wszystko wokół. Kasia od czasu do czasu spyta o coś, ale dużą część czasu cieszy się spacerem, przyrodą, ciszą. Byciem tu i teraz. Mama mówi, że w domu też się wyciszyła. Że mówi trochę mniej. Stara się czekać na swoją kolej. Jest bardziej cierpliwa 🙂
Spotkanie dziesiąte. Pani Aniu - mówi Kasia - jakie piękne stokrotki. Sama zauważyła. Jesteśmy w domu 😊
Pani Krysia, spotkanie pierwsze. Przyprowadziła na hipoterapię dziecko, ale pyta, czy może z nami podejść do koni. Nieśmiało głaszcze jednego z nich. Ja widzę, którego. Wrócę do tego później, bo nie bez powodu wybieracie te konie, które wybieracie 😉 Chyba jej się podoba, chociaż widzę, że sama jest zaskoczona swoimi reakcjami. Rozmawiamy. O pogodzie, o kosmetykach, o ciuchach i o tym, co będzie dziś na obiad.
Spotkanie piąte. Pani Krysia już nie pyta. Idzie razem z nami i kieruje się do „swojego” konia. Głaszcze, przytula się. Pozwala sobie na spokojniejszy oddech i chwilę zadumy. Opowiada. O tym, że pokłóciła się z przyjaciółką. O zmartwieniach i kłopotach. O tym, że martwi się o swoje dziecko. Że nie radzi sobie z pewnymi tematami. Przebywając wśród koni odpoczywa. Przenosi się wtedy w inny świat. Tu i teraz. Czasem czuje, że robi właśnie coś dla siebie. Czasem czuje się po prostu potrzebna, zauważona, wysłuchana. Czasem jest to jedyny moment, kiedy może spędzić aktywnie czas z własnym dzieckiem. A czasem chwila, kiedy może wyjść z domu, porozmawiać z kimś o czymkolwiek, oderwać się od codziennej rutyny i choć na chwilę przestać… Przestać planować, przestać martwić się, przestać myśleć, przestać być ciągle dla kogoś.
Podejrzewam, że nie tak to sobie wyobrażaliście, ale w każdym z nas jest taki Piotruś, Kasia, czy pani Krysia. Każdy z nas ma swoje tajemnice chowane w zakamarkach duszy. A hipoterapia to właśnie możliwość zajrzenia w głąb siebie, przełamania swoich barier, przyzwolenia na słabość i odpuszczenie. To cenna lekcja nauki siebie, swoich emocji, odczuć i reakcji na nie. To ogromna lekcja pokory, bo konia nie oszukasz. Wiesz, dlaczego bardziej lubisz akurat tego konkretnego konia? Dlaczego to on do Ciebie podszedł przy pierwszym spotkaniu? Dlaczego to przy nim czujesz, jak wszystko puszcza, a po policzku czasem płynie łza wzruszenia? Bo on wie…
Mam konia, który „wybiera” osoby z niską samooceną, niskim poczuciem własnej wartości. Takie, które potrzebują zapewnienia, że wszystko będzie dobrze. Że są ważne, wartościowe.
Mam takiego, który „wybiera” osoby, które nie potrafią stawiać granic, walczyć o siebie, wypowiadać się zgodnie ze swoimi przekonaniami. Takie, które zamiast dla siebie, są zawsze dla innych. Lgnie do nich.
Mam konia, którego „wybierają” osoby mające problem z okazywaniem emocji. Zamknięte, wycofane, zawstydzone tym, co czują. Z zewnątrz dzielne, a w środku niezaopiekowane. Pozornie radzące sobie, a tak naprawdę szukające pomocy w tym, by móc okazać słabość, odpuścić, nie być ciągle „twardą/twardym”.
Mam konia, który ma ogrom empatii wobec osób głęboko upośledzonych. Nie lubi natomiast osób natarczywych. Takich, które są nachalne, brak im empatii i nie szanują granic innych.
Nie powiem Wam, który jest który, bo to tajemnica zawodowa między mną i moim stadem 😉 Ale one wiedzą z czym przychodzicie. Czego potrzebujecie. Więc jeśli chcą z Wami przebywać, chcą być blisko, oddają Wam swoją energię, to bierzcie tyle, ile jesteście w stanie udźwignąć.
Nie ma lepszego lustra niż oczy konia. To jest właśnie magia hipoterapii 🙂 Poza wszystkimi aspektami, takimi jak wzmacnianie mięśni, nauka świadomości własnego ciała, praca sensoryczna, psychoruchowa i rozwój społeczny - hipoterapia to energia i emocje, które wymieniacie.
Magia w czystej postaci 😊