16/01/2025
Bez komentarza. Do przemyśleń.
Nic od siebie
Jednym z moich postanowień noworocznych było pisanie większej ilości tekstów dla Was.
Życie codzienne podsuwa mi wiele tematów, ale mój tryb życia sprawia, że zazwyczaj jestem zbyt zmęczona, by za cokolwiek się zabrać. Jednak ten temat nurtuje mnie niezmiennie i nie pozwala o sobie nie napisać.
Odkąd pamiętam, jak większość dzieci chciałam mieć psa. Chciałam wiedzieć wszystko o psach, kolekcjonowałam wszystko co z nimi związane- ot standardowa ckliwa historyjka. Bardzo jestem wdzięczna swoim rodzicom, że na to nie pozwolili, dopóki nasze warunki nie były odpowiednie. Nie mówię tu o "domu z ogródkiem" (chociaż w naszym przypadku tak właśnie było), chodzi o całą naszą sytuację- możliwość zaangażowania się. Dorastałam w mieście latach 90tych, oczywiście- część z moich kolegów i koleżanek miała psy- to było wtedy i w tych warunkach COŚ. Do ich obowiązków należało wyprowadzanie ich i zajmowanie się nimi. Jeżeli ktoś miał psa rasowego, to już zupełnie było coś. Tym, którzy psa nie mieli- rodzice mówili zawsze, że pies to za duży obowiązek, za duży wydatek, za dużo czasu. Mimo, że poziom dostępu do informacji i wiedzy był znikomy w porównaniu z dniem dzisiejszym, każde dziecko wiedziało, że pies "musi się wybiegać", że trzeba z nim wychodzić na spacery niezależnie od pogody i pory roku- w deszczu, w śniegu i po ciemku.
No właśnie, nawet dziecko wiedziało...
A jak jest teraz?
System wartości uległ zmianie. Na ładnego, rasowego psa stać praktycznie każdego, dostępność też jest duża. Pies już nie jest "dobrem luksusowym", więc ma go prawie każdy. Ma- i co dalej.
Co chwilę odbieram telefony pełne zażaleń i goryczy. Ludzie narzekają na złe psy, niegrzeczne psy, psy które niszczą, pokazują im zęby, ciągną na smyczy, szczekają, skaczą na gości... Można wymieniać w nieskończoność. Pada pytanie, czy mogę pomóc- oczywiście, mogę. A ile to zajmie i ile będzie kosztowało? Na to pytanie niestety nie jestem w stanie odpowiedzieć. Zazwyczaj wtedy pytam, ile czasu pan/ pani poświęca dziennie swojemu psu, jak wygląda rozkład dnia, tryb życia. Ile jest pan lub pani w stanie poświęcić swojemu psu, aby rozwiązać problem.
I tu zaczyna się dyskusja. Jest kilka sztandarowych odpowiedzi, ale zazwyczaj okazuje się, ze albo pies jest na podwórku, albo dłuższe spacery ma raz w tygodniu, bądź rzadziej. Tu od razu mówię, że prawdopodobnie niestety trzeba będzie zmienić nawyki, poświecić psu czas, sprawić, aby stał się on faktycznie aktywnym członkiem rodziny/ grupy/ stada, poznał w nim swoje miejsce, co jest niemożliwe jeżeli widuje owe stado przez 15 minut w ciągu doby, inaczej nie ma szans na rozwiązanie problemów. Tu zazwyczaj przychodzi moment wyparcia "ale mój pies jest szczęśliwy, ma duże podwórko!"/ "ale przecież czasem wpuszczamy go do domu!". Wtedy próbuję wytłumaczyć, że to za mało, o wiele, wiele za mało. Szczególnie, że większość tych konsultacji dotyczy młodych, energicznych psów ras aktywnych.
Czasem nawet w przypływie weny zaczynam mówić o potrzebach społecznych psów, o potrzebach poznawczych, o hierarchii, o potrzebie pracy, aktywności... Najczęściej spotykam się z wypieraniem tych informacji. Ostatnio nawet usłyszałam "nie ma pani racji, przez 10 lat mieliśmy psa na podwórku i z tamtym nie było żadnych problemów". Niektórzy również oczekują matematycznych wyliczeń- ile czasu to zajmie, ile minut dziennie będę musiał poświęcać, kiedy on się tego nauczy, kiedy przestanie...?!
Mam wtedy ochotę wykrzyczeć do słuchawki: po co pani/panu pies?! Czy wie pan/pani, czym w ogóle jest pies?
Dzisiejsze czasy konsumpcyjnego podejścia, czasy, kiedy informacje są tak szeroko dostępne, ze aż żal z nich nie skorzystać- generują miliony nieszczęśliwych, zaniedbanych, sfrustrowanych zwierząt, które mimo że mają ładny ogródek do dyspozycji i dobrą karmę do jedzenia, nie mają nic więcej. A jeżeli próbują czegoś więcej (ucieczek, niszczenia, wymuszania czy agresji), to wtedy dopiero właściciele wzywają panią, która pomoże w godzinę rozwiązać "problem". No właśnie- widzą tylko odosobniony problem, pojedyncze zachowania, które ich irytują. Nie widzą za to żadnego związku z całością, nie chcą widzieć problemu w sobie. Pytanie powinno brzmieć- ile wymagam, a ile jestem w stanie dać od siebie?