13/09/2022
😀
Cześć.
I tak to właśnie było, z kwadransowej przechadzki porannej zrobiło się godzinne bieganie. Na szczęście ogród pod Chatką mamy ogrodzony i pojmałam żartownisia, a następnie odniosłam do domu na (nie)zasłużone śniadanie.
Miałam ostatnio, wiecie, kilka przemyśleń. Po pierwsze, że życie to komedia. Jak wiecie, najlepiej śpi się wtedy, kiedy trzeba wstawać. Szczególnie o siódmej rano, kiedy pod Chatkę ma podjechać umówiony kontener na odpady budowlane (proszę Panią, będę najpóźniej w pół do ósmej rano). No to wstajesz, wywlekasz swoje zwłoki spod ciepłej kołdry na zimny świat, brniesz przez mokrą, lodowatą trawę na poranne siku do Chatki, ubierasz się w chłodne, przesiąknięte wiatrem ubranie i czekasz, ziewając. Ponieważ sen otulił cię ramionami zaledwie cztery godziny wcześniej, bo była niezła imprezka, nie masz nawet siły nastawiać wody na herbatkę. Trwasz w cichej agonii na ogrodowej ławce, uprawiając półdziałającym mózgiem bierne medytacje. Kontener przyjeżdża o jedenastej, bo panu coś wypadło. Nie wiem, co panu wypadło, mam nadzieję, że znalazł, ale z mojego starannie zaplanowanego dnia została kupka przypominająca te kupki odpadów budowlanych, które zalegają mi na trawniku.
Plan wolnego dnia poszedł się... Poszedł daleko.
Po drugie zauważyłam, że przed przeznaczeniem się nie ucieknie, bez względu na to, jak szybko się biegnie. Jechałam sobie przed północą przez ślężański las, bo kończyłam robotę po 23:00, a jeszcze odwoziłam do domu, koleżankę z pracy. Odwoziłam aż do sąsiedniej wioski. I tak sobie jechałam przez gęsty, leśny ocean mroku. Był jak teatr, w którym główne role grały cienie, rzucane przez drzewa skąpane w księżycowym świetle. I nagle na ulicę wytoczyła się wielka, tłusta ropucha. Była jak dramatyczny aktor na pierwszym planie sceny, w blasku reflektorów. Szła, wlokąc się, noga za nogą. Zahamowałam, bo przez las w nocy zawsze jeżdżę nadzwyczajnie powoli, i postanowiłam poczekać aż ropucha przejdzie (było pusto i cicho, więc nie biegłam przenosić ropuchy na rękach, żeby jej, krówa, nie zdenerwować). Niestety, w tych lasach mnóstwo ropuch ginie na drodze. Tej się udało. Dotarła na pobocze. Sekundę później z nieba spłynęła ogromna sowa i porwała ropuchę w szpony. Dosłownie, w świetle reflektorów mojego samochodu, na moich oczach, uniosła dygoczącą biedaczkę w gęsty mrok, stając się tylko plamą falujących skrzydeł. Obydwie szybko zniknęły mi z oczu, a ja zostałam: sama za kierownicą, w teatrze cieni, oko w oko z całą prawdziwością dzikiej przyrody. Zresztą tu przyroda po prostu robi swoje, na przykład rano człowiek wychodzi z herbatką na poranną ogrodową przechadzkę i nagle obrywa w głowę dzięciołem, za którym pędzi wkrówiony krogulec. Albo inna oszalała z głodu pustułka. Obok wyzywają się kosy, rudziki obstawiają zakłady, czy dzięciołowi się uda, a na wszystkich bluzga Wiewiórka Kominowa, której krogulce widać niestraszne. Ani pustułki. Ani przemarsz wojska. Ani kosmiczna wojna atomowa, bo jest, krówa, Wiewiórką Kominową z Kominowej Mafii i basta. Świat klęczy przed nią zgięty w pokłonie i nie śmie podnosić wzroku. A za płotem stoi Bambi, przyglądając się wszystkiemu z uprzejmym zainteresowaniem. Bambi to koziołek sarny, którego Krzysiek nazwał Bambi, żeby było oryginalnie i nikt się nie domyślił, że to koziołek sarny. I tak sobie właśnie żyjemy w matni Matki Natury, w samym środku rzeki zdarzeń. Jest dobrze. Łazienka wreszcie działa, jeszcze tylko podsycha sufit pomalowany jakąś farbą jachtową, którą wyszperałam w garażu. To dobrze, mam dość mycia się w miednicy, chociaż opanowałam to już tak doskonale, że kiedy ostatnio pojechałam do Wrocławia i kąpałam się w wannie, czułam się jakoś tak, kurka, nieswojo. Tak samo, jak nieswojo czułam się mając kibel w tym samym domu, kilka kroków od łóżka. A kiedyś narzekałam, że to daleko, że mi się nie chce wstawać. Naprawdę, nie miałam powodów do narzekania. Ciężkie warunki są dla mnie jednak dobrym przyspieszaczem przemyśleń na temat wartości w życiu. Człowiek przestaje się zastanawiać nad pierdołami, przestaje się zamęczać natłokiem wszystkiego. Skupia się tylko na kilku rzeczach: żeby było mu ciepło. Żeby było ciepło. I żeby było ciepło. I żeby zjeść się coś dało. I się napić od czasu do czasu. I być szczęśliwym, bo jakoś w takich warunkach jest jakby łatwiej. Głowa jest spokojniejsza. I myśli czyste jakieś. I śpi się lżej w tej ciemności, wśród szmerów lasu.
A poza tym spoko. Wdrażam się do pracy, nie jest źle. Powoli staram się zbierać życie do kupy i ustalać w tym życiu nowy rytm i porządek. Jeszcze czasem się gubię, jeszcze plączę, ale w dalszym ciągu bawię się nieźle. Czego i Wam, moi Drodzy, życzę.
Trzymajcie się ciepło i trzymajcie się mocno!
PS.: I nie życzcie sobie usług trenerów personalnych w ogrodzie o szóstej w nocy ;)