06/03/2021
Tak!
Cześć.
Wczorajsza dyskusja o dziwactwach była świetna :D Dziękuję Wam za wszystkie wypowiedzi :) Wielu rzeczy, opisywanych przez Was, jeszcze nie próbowałam, więc w następnych dniach czeka mnie mnóstwo ciekawych eksperymentów kulinarnych. Nie mogę się doczekać, bo ogólnie uwielbiam próbować nowych rzeczy :) Jesteście więc dla mnie, Kochani, ogromną inspiracją :D :D :D
Co do komiksu: poMRUczność jasna często występuje w naszym domu. Nigdy nie wiadomo kto zrzucił rzeczy ze stołu, kto wywalił żwirek z kuwety podczas prowadzenia w tej kuwecie intensywnych odwiertów, kto narzygał do grzejnika. Podejrzenie najczęściej pada na kwietne wróżki, bo to je wskazują kotki podczas wstępnych przesłuchań. Albo koci podejrzani nie pamiętają, żeby w ogóle coś złego się stało. Rzygi w grzejniku? Ależ mame, one chyba zawsze tam były. Nie? To zupełnie nieprawdopodobna historia, w takim razie mamy w domu jakiegoś świra, który rzyga do grzejników...
Mhmmm... tak. Mam nawet dwa ;)
Dziś mieliśmy parę spraw do pozałatwiania na południu Zdolnego Śląska, więc moment idealny, żeby coś się zje... popsuło, drodzy Państwo. No i, wiecie, pakujemy się do krzyśkowego samochodu, a tam, taaa-daaam, proszę werble... sflaczała opona. Normalnie: kapeć. Wylazłam, oglądam oponę, w oponie oczywiście gwóźdź: srebrzysty, lśniący. Całkiem, myślę sobie, fajny początek soboty. Przepakowaliśmy się do mojej nieco paliwożernej Hondzi i klnąc pod nosem wyruszyliśmy w drogę, trochę wkurzeni, bo Krzyśka auto przejeżdża sto kilosów za trzynaście złotych, moja pieszczoszka za ponad trzydzieści, i to przy bardzo spokojnej jeździe. Jest dość dynamiczna, co świetnie sprawdza się w mieście, ale przy dłuższych trasach cenowo wychodzi, jak wychodzi (szczególnie, kiedy się bardzo dużo podróżuje). Dziś mieliśmy do zrobienia ponad trzysta kilosów. Cóż, pomyślałam sobie, mus, to mus, nie jakiś tam pasztet, czy inne kawałki, i pojechaliśmy. Jak już pojechaliśmy, to stwierdziłam, że grzechem by było nie skorzystać z okazji i nie przelecieć się po górkach. A w górkach śniegu po pachy, a do tego oblodzone szlaki. Wiecie: pod spodem lód, na tym kołderka śniegu. Idealna sytuacja, żeby zacnie się wyj... przewrócić, drodzy Państwo. A pomyśleć, że dokładnie rok temu, o tej porze, podziwiałam cudne, kwitnące krzewy wawrzynków wilczełyko rosnących na naziemnych zgliszczach kompleksu "Riese". Nie było ani grama śniegu i wszędzie czaiła się wiosna.
W samych górkach było fajnie, spotkałam dwie sarny. Kiedy patrzyłam, jak delikatnie suną w górę górskiego zbocza, pomyślałam, z lekka zazdroszcząc im kondycji, że mnie od samego oglądania tego, z wysiłku spociły się oczy. Widziałam też ślady dzików. Muflonów jak zwykle nie było, ale już chyba do tego braku przywykłam. W górkach było dziś za to mnóstwo ludzi (co mogło usprawiedliwiać absencję muflonów), na szczęście mam już opracowane takie swoje stałe, spacerowe ścieżki, na których prawie nikogo nie ma. W sensie, nie ma też na nich muflonów, dodam dla uściślenia, żebyście nie pomyśleli, że jak upasiona po zimie Pocahontas, beztrosko hasam sobie z dziką zwierzyną, nucąc do Krzyśka piosenkę "Kolorowy Wiatr" pani Górniak. Nie, to nie tak. Po prostu sobie łażę, mając nieco w poważaniu resztę tego nienajlepszego ze światów.
Przed chwilą wróciliśmy do domu. Ogarnęłam koty i usiadłam na moim biurowym fotelu, za stolikiem w pracowni, żeby nieco popisać, co też uczyniłam :)
A poza tym wszystko wporzo :)
Miłego wieczoru, Kochani.
www.facebook.com/Milozwierz przesyła baranki ;3
Trzymajcie się ciepło.