05/09/2024
Nasza Koleżanka z branży potrzebuje pomocy.
Kilka słów od Kasi:
"Cześć. Jestem Kasia Popielczyk. Część z was mnie zna, niektórzy nawet się ze mną przyjaźnią. Część z was pracuje ze mną, pracowało, zatrudniało mnie, z niektórymi z was studiowałam. Inni tylko mgliście mnie kojarzą. Albo wcale, znana nie jestem.
Razem ciągniemy tez niewdzięczny wózeczek, jakim jest bycie lekarzem weterynarii. Czasami szło strzelić sobie w łeb, sami wiecie.
Ale teraz okazuje się, że moje życie dotąd było proste i beztroskie. Pół roku temu się zmieniło.
Okazało się, że mam raka. I to nie byle jakiego, cholangiocarcinoma (CCA), rak z dróg żółciowych. Z puli onkologicznej wyciągnęłam raczej kiepski los, bo ten nowotwór uważany jest za niemożliwego do wyleczenia, zaś 5 – letnie przeżycia chorych nie przekraczają 5 %.
Ile razy musieliśmy mówić naszym klientom, że terapia w przypadku ich zwierzątka jest jedynie paliatywna. Ja też tak usłyszałam – jedyne, co mogą mi zaoferować lekarze, to paliatywna chemioterapia. Mojego guza wyciąć się nie da, nacieka drogi żółciowe zewnątrzwątrobowe, dał też przerzuty do miąższu wątroby i prawdopodobnie do wnękowego węzła chłonnego.
Jak się dowiedziałam, że jestem chora?
Pod koniec zeszłego roku zaczęły boleć mnie plecy, tak nietypowo – w odcinku piersiowym. Potem rozbolał mnie żoładek, zaczęłam słabnąć. Ale wiadomo, że takie objawy to może być wiele rzeczy. Natomiast miałam to „szczęście”, że w końcu zżółkłam. Nie każdy miał taki fart, u niektórych bardzo długo nie ma żadnych objawów i na końcu dowiadują się, że mają olbrzymiego guza. Na przykład 20 – centymetrowego, jak pewien chłopak, którego poznałam. Wiadomo, rak wątroby nie boli.
Chodziłam trochę po lekarzach, ale dopiero gdy mój przedziałek na głowie zrobił się żółty, a spodnie stały się luźne w pasie, wylądowałam na SORze w Szpitalu Bielańskim – miejsce-piekło, ze szczerego serca nie polecam! Pani rejestratorka, która chciała być złośliwa, kazała pokazać skierowanie… na ostry dyżur! :)
Ale to tam wreszcie mnie zdiagnozowano, wystarczyło dobrze wykonane usg.
Oczywiście szok, ale i dowierzanie, szczerze mówiąc, bo nagle wszystkie elementy ułożyły się w logiczną całość…no jasne, przecież nie schudłabym 10kg w powodu zwykłego zapalenia żołądka!
Tak zaczęło się moje nowe życie. Naznaczone rakiem, już na zawsze – bo nawet, jeśli z tego wyjdę, to co bym nie zrobiła, jakiej cudownej kuracji nie spróbowała, jakiej remisji nie uzyskała, już zawsze będzie ryzyko nawrotu choroby.
W Polsce podstawowa metodą leczenia jest chemioterapia i jest to jedyna terapia refundowana przez NFZ. W pierwszym rzucie jest to cisplatyna i gemcytabina.
Jestem w trakcie trucia mnie. Nie powiem, dobrze to znoszę, nie wypadły mi włosy, prawie nie mam mdłości, sporo jem i mam dość energii, by żyć w miarę normalnie.
Gdyby ta chemia nie zadziałała, podaje się leczenie drugiego rzutu, mniej skuteczne u większości osób, a jeśli i tu nie ma odpowiedzi, to już tylko czeka się na nieuniknione. Reakcję na chemioterapię ocenia się na podstawie tomografii. Moje TK, wykonane 3 miesiące od rozpoczęcia, wykazało znaczne zmniejszenie się guza pierwotnego jak i guzków przerzutowych. To fajna wiadomość , która bardzo mnie ucieszyła i sprawiła, że wstąpiły we mnie nowe siły.
Wiadomo jednak, że poprawa, jak znaczna by nie była, jest tylko tymczasowa, komórki rakowe zawsze przetrwają w jakiejś liczbie i odrodzą się, jest to tylko kwestia czasu. A ja już wykazuję niepożądane efekty chemioterapii. Mam anemię, niskie leukocyty. Słabnę, dostaję zadyszki gdy postoję 10minut przed lustrem w łazience, nakładając makijaż.
W tej sytuacji, ratunkiem dla mnie może być radykalne rozwiązanie: przeszczep wątroby.
Metoda niestandardowa w Polsce jako postępowanie przy raku. Nie została mi zaproponowana, dopóki sama nie zaczęłam o niej mówić. Bo rozpoczęłam research na własną rękę i dotarłam do innych ludzi z CAA, jedna z tych osób żyje dzięki przeszczepowi właśnie.
Teraz czekam na decyzje zespołu lekarzy z Centralnego Szpitala Klinicznego na Banacha, czy mogą mi taką opcję zaproponować. Mam pewne obawy, że jest to zbyt „wywrotowe” dla naszych, nieco zapóźnionych w stosunku do medycyny światowej, lekarzy. Poza tym, musiałabym spełnić pewne dość surowe kryteria, np. nie mieć ognisk przerzutowych w węzłach chłonnych. No i oczywiście doczekać się na dawcę.
Szczerze, żyję trochę w zawieszeniu: według mnie teraz byłby dobry moment na ważne decyzje, bo jestem w tak zwanym „oknie” - być może to właśnie teraz mam najlepsza odpowiedź na chemię. Ale nikt z lekarzy się jakoś nie spieszy z decyzją.
Jest opcja przeszczepu w innym kraju. Stany odpadają, koszty są po prostu kosmiczne. Ale są też Indie. Praktykują tam transplantacje wątroby od żywego dawcy, który jest tak miły, że dzieli się ze mnę fragmentem swojego narządu. Nie musiałabym czekać na liście osób do przeszczepu. Nawiązałam kontakt z lekarzem, który jest gotowy to zrobić. Niestety, ta opcja również jest bardzo droga, coś około miliona złotych. Doktor chciałby jeszcze przez operacją poddać mnie immunoterapii. Tak, dokładnie tej kolejnej terapii nierefundowanej w Polsce. Tutaj koszt znam – około 80 tys. zł.
I tu dochodzimy do puenty. Wiele osób namawia mnie, by zbiórka pieniężna, którą założyłam, miała określony cel finansowy. Ja tego celu jeszcze po prostu nie mam. Chciałam zwrócić się do was, gdy będę wiedziała, ile muszę zebrać. Ale czekam na konkrety sama, i to trwa i trwa.
Ja niestety nie jestem królową social mediów. Na facebooku raczej starałam się chronić moja prywatność, dzielić się jak najmniejszym fragmentem mojego życia. Instagrama założyłam dopiero miesiąc temu, na potrzeby stania się bardziej rozpoznawalną. Ale za stara jestem na takie rzeczy. Nie mam żadnych szans w porównaniu z młodszymi wyjadaczami.
Jeśli znacie jakiś youtuberów, influencerów, plis spróbujcie rozpowszechniać moją zbiórkę. Ja tu walczę o życie."
Link do zbiórki:
Mam na imię Kasia. Do niedawna byłam zdrową, pełną życia osobą, lekarką weterynarii, która uwielbiała leczyć swoich futrzastych pacjentów. Kocham podróże – w t…