Szanowni Państwo,
ocaliliśmy konia zainfekowanego wirusem Zachodniego Nilu. Pacjent jest już w domu.
Przyjechał do nas z objawami neurologicznymi - nasiloną ataksją kończyn tylnych, problemami ze wstawaniem. Wykluczyliśmy urazy mechaniczne, pobraliśmy krew i płyn mózgowo-rdzeniowy do badań. Od razu po przyjęciu wdrożyliśmy leki przeciwwirusowe, przeciwzapalne oraz płynoterapię, przy której koń nie mógł ustać a w końcu bezsilnie osunął się na ziemię i w żaden sposób nie mógł sam się podnieść. Pomogła mu asekuracja systemem lin. W ciągu pierwszych dwóch dni dał radę tak funkcjonować, ale trzeciego dnia już musieliśmy założyć mu “sling” - podwieszenie w systemie dźwigowym. Poza problemami ze wstawaniem koń był całkowicie samodzielny - jadł, pił, przemieszczał się po boksie, a nawet próbował nas podgryzać przy zabiegach. Czwartego dnia doszło jednak do załamania - nawet przy zastosowaniu systemu podwieszającego, mocnej pracy dźwigu i pomocy 4 osób ledwo udało nam się konia podnieść.
Z czasem zaczęły przychodzić laboratoryjne wyniki badań: Herpesvirus ujemny z krwi (ale to nie jest rozstrzygający wynik) i badanie serologiczne w kierunku wirusa Zachodniego Nilu - to badanie było dodatnie i rozstrzygające, albowiem zleciliśmy oznaczenie przeciwciał tylko wczesnej fazy wiremii. Po raz pierwszy mieliśmy na pokładzie konia z potwierdzoną infekcją wirusem Zachodniego Nilu.
I co teraz? - tego nie umieliśmy przewidzieć. Ze spokojem kontynuowaliśmy leczenie, zwłaszcza, że na wszelki wypadek nazajutrz po przyjeździe zaszczepiliśmy pacjenta przeciwko wirusowi Zachodniego Nilu. Czekaliśmy na odpowiedź jego organizmu, wspieraliśmy go farmakologicznie, stworzyliśmy bardzo dobre warunki bytowe.
Ósmego dnia po przyjeździe, tydzień po poekspozycyjnym zaszczepieniu i leczeniu przeciwwirusowym nasz pacjent położył się i wstał sam!
No jasne: brawa dla pacjenta, który - można pow
Szanowni Państwo,
zapewne wszyscy czytaliśmy o koniach zasłużonych dla hodowli, dla sportu, a nawet dla historii. Natomiast nie są szerzej znane konie, które odegrały znaczącą rolę w medycynie weterynaryjnej. Na naszym Szpitalnym podwórku takim koniem jest 22 letnia dzisiaj klacz, należąca od zawsze do dwójki naszych pracowników.
Już jako roczniaczka miewała nawet po kilka kolek rocznie. Udawało się je zachowawczo leczyć w stajni, no ale sytuacja długofalowo zapowiadała się… beznadziejnie. Na dokładkę klacz jest obdarzona niełatwym charakterem: nie jest to koń agresywny czy niebezpieczny, ale to typ złośnicy, wiecznie niezadowolonej, której nic się nigdy nie podoba, i zawsze “jest na nie”. Leczenie takiego konia nie jest ani łatwe ani przyjemne.
Do dzisiaj jej ulubionym zajęciem na padoku jest przeszukiwanie piachu, więc w trybie ostrym 12 lat temu trafiła na stół operacyjny z powodu masywnego zatkania jelit. Śródoperacyjnie trzeba było ewakuować kilogramy piachu z przewodu pokarmowego.
Po rekonwalescencji po tej operacji kolki znów zaczęły się powtarzać. Co gorsza, matka tej klaczy też często kolkowała - padła w tragicznych okolicznościach, w ciągu kilku godzin, prawdopodobnie z powodu spontanicznego pęknięcia jelita ślepego. Świadomość obciążenia genetycznego była bardzo silną inspiracją do poszukiwań dróg pomocy takiemu koniowi.
Kilkanaście lat temu ta klacz była też jednym z niewielu wtedy koni w Polsce, u którego wykonano gastroskopię (wynik ujemny), a kiedy kilkakrotnie w przebiegu kolki zdiagnozowano u niej nawrotowe przemieszczenie okrężnicy dużej z uwięźnięciem w przestrzeni śledzionowo-nerkowej, to (po szkoleniach, odbytych w latach 2007-2010) zdecydowaliśmy o zabiegu laparoskopowego zamknięcia (ablacji) tej przestrzeni. Była to jedna z pierwszych operacji tego typu w Polsce. Drugim pacjentem - z tych samych przyczyn - był rodzony brat tej klaczy. Trzecim - wy
Szanowni Państwo,
z hipertermią złośliwą u koni zetknęliśmy się po raz pierwszy w naszej praktyce kilka lat temu. Było to powikłanie poanestetyczne - reakcja konia na leki, stosowane w narkozie wziewnej. Po prostej, planowej operacji w boksie wybudzeniowym koń się po prostu zagotował - doszło do wzrostu temperatury wewnętrznej do ponad 41 stopni. Zastosowaliśmy odpowiednie leki a przede wszystkim prysznice z zimnej wody z węża i szczęśliwie po kilkudziesięciu minutach koń się całkowicie ustabilizował. Później mieliśmy drugi, podobny, ale dużo lżejszy poanestetyczny przypadek a niedawno, w nocy przyjęliśmy konia, zgłoszonego do Szpitala z podejrzeniem zatrucia.
Po wyładunku ten koń zawalił się w progu Szpitala. Błyskawicznie zmierzona temperatura to przynajmniej 41,7 stopni, czyli próg denaturacji białek - temperatura bezpośrednio zagrażająca życiu pacjenta. Poza natychmiastowym zastosowaniem zimnych pryszniców dr Gabriella Niklińska w brawurowej akcji założyła port dożylny (długi wenflon) i podawała zimne płyny infuzyjne. Kiedy koń wstał to w rekordowym czasie udało się jeszcze go zacewnikować, zbadać rektalnie, założyć sondę, przepłukać żołądek i dożołądkowo podać zimną wodę. Koń został przeprowadzony do klimatyzowanego, miękkiego boksu, po czym znowu się osunął na ziemię. Cały czas był prysznicowany i pod kroplówką - nawet na leżąco. Po ponad trzech godzinach takich działań temperatura po chwilowych spadkach wreszcie przestała rosnąć. Do rana jeszcze kilka razy koń na chwilę wstawał i bezsilnie pokładał się na ziemi.
W kolejnych dniach, kiedy bezpośrednie zagrożenie minęło, pacjent był bardzo słaby, z drżeniami mięśniowymi, dużo leżał. Dostawał płyny, leki i preparaty, mające zmniejszyć rozmiar fizjologicznych i metabolicznych uszkodzeń, wywołanych tak wysoką temperaturą wewnętrzną, a także mające przeciwdziałać kolejnym, odległym sk
Szanowni Państwo,
w odpowiedzi na liczne pytania: “jak działa przewód pokarmowy u koni i co go psuje?” chcielibyśmy przypomnieć, że jeśli w procesie ewolucji jakieś rozwiązanie się sprawdza, przynosi korzyści pojedynczemu organizmowi lub populacji, to bywa ono wielokrotnie wykorzystywane i udoskonalane. Tak też się dzieje z metamerią - budową segmentową ciała. Jest to bardzo stare rozwiązanie, przetestowane przez miliony lat w mniej lub baardzo złożonych układach funkcjonalnych. Znakomicie działające do teraz właśnie w przewodach pokarmowych (i kręgosłupach) wyższych kręgowców.
Przewód pokarmowy koni ma około 30 metrów długości, a jelita budowę metameryczną. Pasaż treści jest następstwem tzw ruchów robaczkowych. Znacznie skuteczniej bowiem jest kontrolować pracę tak długiego przewodu jako synchronizację wielu, w jakimś stopniu niezależnych elementów.
Pojedyncze segmenty jelit nie dość, że kurczą się na całej swojej powierzchni, to jeszcze dzieje się to synchronicznie i sekwencyjnie (jeden po drugim w regularnym tempie - chciałoby się powiedzieć: w kadencji…). Do pewnego stopnia każde zaburzenie co do siły takiego skurczu, powierzchni czynnej segmentu, opóźnienia lub przyspieszenia jego pracy może być skompensowane przez pracę segmentów sąsiednich - i to jest niezwykła zaleta tego rozwiązania, notabene pozwalającego na śródoperacyjną enterotomię czy resekcję jelit (powstałe blizny nie mają później znaczenia funkcjonalnego). Ale powyżej pewnej granicy kompensacji uszkodzenia jednego lub wielu segmentów, następuje kaskada niekorzystnych zdarzeń - u koni: kolka.
Pod względem mechanicznym zaburzenie pracy jelit może być spowodowane obecnością: piachu/żwiru, pasożytów, twardych części roślin, ropni i zmian nowotworowych w przewodzie pokarmowym konia. Wszystko to, a także infekcje wirusowe, bakteryjne, choroby autoimmunologiczne i wiele innych stanowi zbiór czynn
Szanowni Państwo,
ten post powinien się ukazać raczej około roku 2042, albowiem trudne, rzadko wykonywane operacje, będące początkiem długotrwałego leczenia opisujemy zazwyczaj nawet po kilku latach - żeby znać odległe efekty podjętych terapii. Teraz robimy wyjątek - ze względu na bardzo nietypowy proces diagnostyczno-leczniczy.
Nasz 9-letni pacjent wyjechał do domu po ponad dwóch miesiącach w Szpitalu i po dwóch laparotomiach. Jego problemy zaczęły się rok temu, jako chroniczne kolki o lekkim i średnim nasileniu objawów. Był wtedy u nas dwukrotnie na leczeniu zachowawczym z powodu przemieszczenia okrężnicy dużej. Był też leczony i diagnozowany w innych miejscach. Wydawało się, że w łańcuchu przyczyn dominujące mogą być zmiany w śluzówce żołądka, hiperbilirubinemia, może dieta… Wszystko to udało się ustabilizować, a koń dalej kolkował. Kiedy kolejny raz przyjechał do nas na jesieni i po leczeniu zachowawczym okrężnica wróciła na miejsce ale po nakarmieniu koń znów dostał boleści, to podjęliśmy decyzję o laparotomii diagnostycznej.
I znów wydawało się, że mamy diagnozę, że poznaliśmy przyczynę tych nawrotowych kolek. Otóż okrężnica duża przesznurowała się przez zwłókniałe pasmo porwanej sieci. Nietrudno było sobie wyobrazić, że kiedy okrężnica wypełnia się treścią pokarmową to nasilał się ucisk tego “sznura”. Śródoperacyjnie okrężnica została uwolniona i mieliśmy nadzieję, że problemy naszego pacjenta zostały rozwiązane.
Tak się jednak nie stało. Po kilku świetnych dniach po operacji, sytuacja wróciła do “normy”: pojawiły się bóle morzyskowe o lekkim nasileniu, anoreksja, apatia. Koń zrozumiał, że jak je - to boli. Z czasem zupełnie przestał jeść, gasł w oczach.
Wśród przypuszczalnych przyczyn tego stanu (także na podstawie własnych, tragicznych doświadczeń pracowników Szpitala ze swoimi końmi), od początku z niepokojem braliśmy
Szanowni Państwo,
cztery lata temu przyjęliśmy klacz w złym stanie ogólnym, z wodobrzuszem i rozpadającym się ogromnym (piłka do siatkówki…) guzem jajnika. Jej kilkumiesięczne źrebię zostało w macierzystej stadninie. Guz rósł w czasie ciąży i decyzja o operacji musiała być odłożona do porodu. Szczęśliwie klacz wyźrebiła się w terminie, urodziła zdrowe źrebię zatem termin operacji znów odłożono do pierwszego możliwego momentu odsadzenia źrebaka. To są bardzo trudne decyzje, podejmowaliśmy je wspólnie z właścicielami konia, ale tempo wzrostu nowotworu zaskoczyło nas wszystkich.
Po przyjęciu klaczy do Szpitala z jamy brzusznej zdrenowaliśmy około 30 litrów płynu (chroniczne zapalenie otrzewnej). Usunięcie guza jajnika na koniu stojącym, poprzez laparotomię z dostępu w dole słabiznowym wykonaliśmy po kilku dniach, a po około 14 dniach klacz wróciła do domu.
Trzy lata później w trybie ostrym przyjęliśmy kilkumiesięczne źrebię z całkowicie zdestabilizowanym stawem łokciowym: złamaniem kości łokciowej i kości promieniowej w obrębie proksymalnej chrząstki wzrostowej. Jego piękną i znów źrebną (!) mamą okazała się… nasza wyżej opisana pacjentka, która po rocznej przerwie po ovariektomii zaźrebiła się a jej śliczna córeczka uległa wypadkowi na padoku i właśnie do nas przyjechała. Źrebię do Szpitala zostało wniesione na rękach - praktycznie od razu na operację.
Leczenie polegało na stabilizacji złamanych kości przy pomocy stalowych płytek, żmudnej rehabilitacji a później usunięciu obydwu implantów w dwóch kolejnych zabiegach.
Pod każdym względem była to bardzo trudna terapia; klaczka będzie trwale (ale nieznacznie) kulawa - celem leczenia było uratowanie jej i w swoim czasie włączenie do hodowli i wszystko jest na dobrej drodze. A kilka dni temu jej mama urodziła kolejne źrebię - ósme w swojej karierze hodowlanej i trzecie po ovariektomii.
W sezonie stan
Szanowni Państwo,
do swojej stajni wyjechał od nas przypuszczalny rekordzista świata, jeśli chodzi o wiek, w którym wykonano ratującą życie laparotomię u konia. Nasz pacjent ma 28 lat (za kilka dni 29…) , urodził się w SK Walewice i nadal jest użytkowany wierzchowo. Nigdy wcześniej nie kolkował aż nagle dostał ostrych boleści.
Perspektywa operowania konia w takim wieku, na dokładkę dotkniętego niewydolnością oddechową (dawniej: RAO) wydawała się kosmiczna, ale właścicielka spokojnie, ale konsekwentnie powtarzała: proszę działać.
Koń przyjechał z niedrożnością jelit cienkich. Śródoperacyjnie okazało się, że przyczyną jest uwięźnięcie jelita cienkiego w otworze sieciowym - naturalnej, anatomicznej “pułapce” na jelito w obrębie jamy otrzewnowej. W takich przypadkach czas udzielenia koniowi pomocy chirurgicznej gra ogromną rolę, albowiem bardzo szybko dochodzi do martwicy uwięźniętego odcinka jelita cienkiego. Usuwaliśmy już nawet 11 metrów obumarłych jelit i tego typu pacjenci przeżywali w pełnej formie (wierzchowej, hodowlanej) jeszcze wiele lat po operacji.
Tym razem obyło się bez resekcji; jelito już ze zmianami wstecznymi po uwolnieniu z pułapki szybko podjęło pracę. Koń wstał godzinę po ekstubacji, po zaledwie jednodniowej intensywnej terapii pooperacyjnej ustabilizował się całkowicie.
W okresie świątecznym przyjechali do nas jeszcze inni, starsi pacjenci: 26-letniego, mającego kłopoty z uzębieniem konia z kolką kolejny raz udało się wyleczyć zachowawczo, 27- letnią klacz również, natomiast 23-letni pacjent przyjechał z perforacją gałki ocznej i guzem zagałkowym - trzeba było wykonać natychmiast enukleację z resekcją nowotworu.
Najmłodszy z tej grupy, “zaledwie” 22-letni (za to ważący 820 kg) po piątkowej laparotomii, poekstubacyjnym obrzęku płuc, z niewydolnością nerek, dopiero od wczoraj (po spacerze z właścicielami - a jakże) przekonał nas, że zos
Szanowni Państwo,
chcielibyśmy przedstawić nietypowy przypadek: nawet trudno powiedzieć, czy była to bardziej kryminalna zagadka czy historia z mchu i paproci…
Bladym świtem odebraliśmy telefon: "mój koń źle wygląda, niby nic szczególnego, ale chcę go do was przywieźć". Zgłoszenie potraktowaliśmy bardzo poważnie dlatego, że u tego właściciela, miesiąc wcześniej, miała miejsce seria niewyjaśnionych zachorowań na tle intoksykacji, z czego jednego z koni, mimo szybkiej interwencji, nie udało się uratować. Wtedy też na prośbę właściciela wysłaliśmy kilka prób na badania toksykologiczne, ale one niczego nie wykazały.
Zaraz po przyjęciu konia – znów zatrutego i znów w bardzo złym stanie (pomimo tego, że po 90 minutach od zgłoszenia już był u nas) wdrożyliśmy leczenie i pobraliśmy materiały do badań. Wyniki zasadniczo nie były zaskakujące, ale zastanawiający był dramatycznie niski poziom zarówno wapnia jak i magnezu. Przy takich wynikach i objawach silnej intoksykacji jedną z dwóch wymienianych w literaturze przyczyn, jest zatrucie kantarydyną. To jedna z najsilniejszych toksyn, występujących w przyrodzie. Substancja ta jest elementem mechanizmu samoobrony… uroczego chrząszcza o łacińskiej nazwie: Meloe proscarabaeus, angielskiej: blister beetle i polskiej: oleica krówka. Do tej diagnozy w sposób książkowy pasował obraz kliniczny naszego pacjenta i koni, które miesiąc wcześniej w tej samej stajni wykazywały podobne objawy: letarg, anoreksja, objawy morzyskowe, zatrzymanie moczu, zaburzenia kardiologiczne, silne pocenie, ślinotok, sztywność mięśni. Intensywna terapia medyczna przyniosła zasadniczą poprawę u pacjenta już po kilkunastu godzinach.
No dobrze, diagnoza jest, koń ma się ku dobremu, ale jak tu w tak poważnej sytuacji poważnemu człowiekowi (właściciel) poważny człowiek (lekarz) ma powiedzieć, że pacjent zgryzł wysuszone cząstki chrząszcza i prawie śmiertelni