27/09/2018
Witajcie,
Wiem, że jesteście zabiegani podczas swojego dnia, pełnego obowiązków, planów i zadań. Proszę jednak, abyście poświęcili następne 5 minut, poznali moją historię, a być może to właśnie Wy będziecie w stanie pomóc mi w znalezieniu nowej rodziny.
Jestem młodym, pełnym energii i sprytu, lubiącym głaskanie i tulenie, kocurkiem o czarnej sierści. Gdzie się urodziłem, gdzie spędziłem pierwsze 2 lata życia – tego niestety nie pamiętam :( . Na pewno miałem wcześniej kontakt z ludźmi - być może mieszkałem ze swoją rodziną, albo mili Państwo dokarmiali mnie czasem, gdy mieszkałem na dworze – zupełnie nie boję się ludzi i chętnie przychodzę do nich na głaskanie i drapanie po głowie, które uwielbiam! Jednak nie mam pewności, gdzie wcześniej byłem. Prawda jest taka, że nie pamiętam niczego, co wydarzyło się przed piątkowym wieczorem, 31 sierpnia tego roku. Był to wieczór, kiedy zostałem znaleziony w podziemnym garażu…
Garaż, w którym się wtedy schowałem, znajduje się przy ul. Racławickiej 79 we Wrocławiu. Pani, która mnie znalazła, od razu zauważyła, że nie jestem dzikim kotem, i że sam, bez pomocy ludzi, nie przeżyję długo na wolności, zwłaszcza, że powoli nadchodzi zima. Jedzeniem zwabiła mnie więc do kociego transportera (na początku nie chciałem w nim siedzieć spokojnie, bałem się, bo nie wiedziałem, co się ze mną stanie) i zabrała do weterynarza. Wszyscy w gabinecie byli bardzo zaskoczeni: dziwili się, że jestem tak przyjacielski i chętny do kontaktu z ludźmi, a równocześnie widać było po mnie, że żyłem sam na ulicach, bo byłem chudziutki i – jak to ludzie określili – nie wykastrowany (cokolwiek to znaczy…). Pani Doktor dokładnie mnie zbadała, pobrała też krew i zrobiła testy o różnych skomplikowanych nazwach, jak FIV i FeLV, oraz morfomonie… a nie, morfologię. Okazało się, że wszystko ze mną w porządku i że jestem zupełnie zdrowy.
Zaplanowano więc dla mnie „kastrację” – w końcu nie dowiedziałem się, co to było, bo w ten dzień dostałem zastrzyk i – co najdziwniejsze – wszystko, co działo się później, przespałem. Pani, która mnie znalazła, i którą zacząłem nazywać Kocią Opiekunką (ponieważ się mną opiekowała), znalazła mi też Dom Tymczasowy, w którym zamieszkałem i nazwała „Mefi” (żeby ludzie nie musieli nazywać mnie więcej „tym czarnym znalezionym kocurkiem”). Przez cały ten czas Kocia Opiekunka upewniała się, że nie szuka mnie żadna rodzina. Zostawiła zgłoszenie i swoje dane kontaktowe w Schronisku dla bezdomnych zwierząt, na wypadek, gdyby ktoś się o mnie pytał, sprawdzała, czy na osiedlu, na którym mnie znalazła, nie pojawiły się ogłoszenia o moim zagubieniu; szukała też ogłoszeń w Internecie, między innymi w działach Zaginione/Znalezione zwierzęta na Facebook’u oraz Olx. Jednak nikt mnie nie szukał.
Minęło już wiele dni, od kiedy zupełnie wydobrzałem, mam duży apetyt i pełno energii do zabawy. Brakuje mi jednak rodziny i domu, który mógłbym nazwać swoim.
W Domu Tymczasowym, w którym obecnie mieszkam, są inne dwa koty, z którymi coraz lepiej się dogaduję (nie spodobało im się, gdy nagle pojawiłem się w ich domu, ale stopniowo mnie zaakceptowały). Razem bawimy się wędką oraz piłeczkami. Gdybym w nowym domu miał mieć rodzeństwo, na pewno również dogadalibyśmy się dobrze! Nie przeszkadzałoby mi jednak, gdybym miał zostać jedynakiem, bo bardzo lubię towarzystwo ludzi i chętnie przebywam razem z nimi :) .
Jeśli moglibyście się mną zaopiekować i dołączyć do swojej rodziny, lub znacie kogoś, kto chciałby mnie przygarnąć, proszę, napiszcie lub zadzwońcie do Kociej Opiekunki ([email protected]; 790-799-050). Jeśli sami nie możecie, prześlijcie dalej link do tej wiadomości, udostępnijcie go na swojej tablicy lub po prostu opowiedzcie znajomym osobom moją historię. Niczego bardziej bym nie chciał, niż znaleźć rodzinę, która mnie przygarnie i pokocha – i którą ja też będę mógł pokochać.
Dziękuję Wam i pozdrawiam mrucząco,
ten czarny znaleziony kocurek, Mefi