18/06/2024
Szczekająca codzienność - Wesołe jest życie staruszka? 6. Adopciny Rufusa
Długo zastanawiałam się czy publikować w tym temacie, ale doszłam do wniosku, że jest on ważny, a przez jego emocjonalność, bardzo rzadko poruszany. Będzie to post boleśnie szczery i osobisty. Lecz ilekroć chociażby wspominałam o podobnych kwestiach na moim Instagramie, pojawiały się głosy, że dobrze, że o tym mówię/pokazuję to, bo to sprawia, że nie czujecie się sami w przykrych i trudnych momentach. A takim niewątpliwie jest psia starość.
O to, czy wesołe jest życie staruszka, najlepiej byłoby zapytać samych zainteresowanych, lub rodzin, którym przyszło opiekować się seniorem, czy to psim, czy ludzkim. Obserwowanie jak ciało naszych najbliższych przestaje działać nie jest wesołe. Według mnie, starość nie jest wesoła. Często nie jest nawet godna. Odbiera samodzielność, kontrolę, racjonalność i nadzieję. W końcu nikt, ani nic, nie jest nieśmiertelne.
Sytuacja komplikuje się dodatkowo, kiedy pojawi się nieuleczalna choroba, która przyspiesza proces starzenia, a na naszych oczach widzimy, jak życie ukochanej istoty przygasa.
Jeśli obserwujecie mnie na social mediach, to wiecie, że Rufus od zawsze był psem dosyć chorowitym. Zawsze miał wrażliwy brzuch, a z jego układem pokarmowych trzeba było obchodzić się jak z jajkiem. Rok temu rozpoczął się ślizg po równi pochyłej w kierunku diagnozy, która nie pozostawiła złudzeń. Autoimmunologiczne zapalenie całego układu pokarmowego ze zmiennym nasileniem, zależnym od odcinka ukł. pokarmowego. Ciężko usłyszeć diagnozę, z którą nie da się nic zrobić. Wdrożyć żadnego skutecznego leczenia, zaradzić bezsilności. Jedynym wyjściem były sterydy, które w naszym przypadku się nie sprawdziły. Tylko pozbawiały Rufusa resztek sił i chęci do życia. Pozostało nam leczenie objawowe, ale nie oszukujmy się. To tak jakby na pożar lasu biec ze szklanką wody.
Wtedy wiedzieliśmy już, że pomimo ogromu chęci i fortuny poświęconej na diagnostykę, nie jesteśmy w stanie mu bardziej pomóc. Nie było to łatwe do zaakceptowania, ale nic innego nam nie pozostało.
Przetrwaliśmy wakacje, lato zmierzało ku końcowi, dni lepsze były przeplatane z gorszymi. Psia apteczka przerastała naszą ludzką. Mieszkaliśmy wtedy na warszawskiej Białołęce i zaczęliśmy obserwować u Rufusa różne zachowania świadczące o tym, że nie za bardzo kojarzy już gdzie jest i co się z nim dzieje. Zaczął odmawiać spacerów, zatrzymywał się, nie chciał biegać, znowu stał się agresywniejszy do psów, zdarzało mu się wpadać w meble np. zapominając że przed chwilą podszedł do otwartej szafki i odwracając głowę, uderzał się o nią. Najbardziej dziwiło nas to, że poznanie "swoich" ludzi na ulicy zajmowało mu naprawdę dużo czasu, za to zaczął mylić się i "rozpoznawać" znajome osoby w obcych ludziach. Rufus nie jest towarzyskim psem, lubi towarzystwo ludzi, ale tylko tych wybranych, więc była to na pewno najbardziej dobitna zmiana w jego zachowaniu. Zwiększyła się jego lękliwość, mało sypiał w ciągu dnia, a jego wybuchy lęku były nieprzewidywalne i to już wtedy przestał być odpinany ze smyczy/linki, właśnie przez wzgląd na te nagłe uskoki i ucieczki przed wyimaginowanym strachem. Stawało się to na tyle częste i niepokojące, że zaczęłam szukać lekarzy, którzy zajmują się takimi przypadkami. I tak trafiliśmy do Pani Doktor zajmującej się leczeniem bólu przewlekłego i farmakoterapią behawioralną.
Rufus dostał wiele leków, które od tamtego czasu ulegały modyfikacjom. Jedne działały lepiej, inne gorzej. Aktualnie jest w momencie, w którym nawet te działające przez jakiś czas, teraz już nie do końca poprawiają jego samopoczucie. Rufus ma podejrzenie nowotworu mózgu, ze względu na tempo, w jakim zmiany postępują. Jest bardzo agresywny do innych psów, do nas też był, ale wzmocnienie dawki leków przeciwbólowych ograniczyły to do agresji tylko do psów. Kiedy pojawia się stresujący/pobudzający bodziec, Rufus całkowicie się w nim zatraca, aż do wpadania w różne przedmioty, przewracania się, wpadania w ludzi, pod samochody... Zdarza mu się załatwić w domu, po czym jest totalnie przerażony, chowa się u siebie i nie chce kontaktu z kimkolwiek. Coraz częściej nie panuje nad tylnymi łapami, przez co często się wywraca i potyka. Nie działa mu już węch, kieruje się wzrokiem, a żeby coś poczuć, musi mieć nos wciśnięty w źródło zapachu. Prawie w ogóle nie sypia w dzień, głównie stoi i tępo wpatruje się w przestrzeń, a jakiekolwiek spojrzenie/ruch w jego stronę powoduje u niego strach.
Poza tym, że jest to na pewno ciężkie dla niego samego, to nam, jako jego opiekunom, niesamowicie przykro się na to patrzy. I wiecie, kto go nie spotyka, to uważa, że to pies w świetnym stanie. Bo podbiegnie, m***a ogonem, w emocjach prawie w ogóle się nie zatrzymuje. Dopiero po spędzeniu dłuższego czasu i poobserwowaniu go uważnie, zaczyna się wyłapywać to, że wpada w każdą osobę i wyciera w nią głowę, nagle ni z gruchy ni z pietruchy zerwie się nawet do Chałki i zacznie ją przeganiać, albo jest w takim stresie, że nie jest w stanie się zatrzymać. Jego ciało jest zdecydowanie w lepszym stanie, niż jego głowa.
Pewnie pojawia się Wam pytanie, to czemu nie sprawdzić czy ma guza? Ano dlatego, że wspólnie z lekarką prowadzącą, stwierdziliśmy, że to nie ma sensu. Rezonans magnetyczny robi się w znieczuleniu ogólnym. Jest to drogie badanie. Większość guzów jest nieoperacyjna, a nawet gdyby, to w Polsce jest dosłownie kilku neurochirurgów zwierzęcych, którzy mogliby się tego podjąć. Operacja kosztuje tysiące, a jest to nadal pies starszy, schorowany, obciążany przewlekłą chorobą autoimmunologiczną. Ryzyko jest po prostu zbyt duże, dla samej świadomości, że tak, ma guza w mózgu.
I tu dochodzimy do clou całego tematu. Czasami największym przejawem miłości, to pozwolić odejść. Przestać walczyć, bo też o co to walka? Na pewno nie o życie, nawet nie o zdrowie, bo jedyne co można, to minimalizować ból i dezorientację. Tylko dla kogo jest to dobre wyjście? Dla ukochanej istoty, która z każdym dniem coraz mniej przypomina samą siebie, czy ze strachu przed rozstaniem? Starość stawia nas w dylematach i zadaje nam pytania, na które żadna odpowiedź i żadne rozwiązanie nie jest dobrem. Nie jest nawet optimum, bo w każdej opcji ktoś cierpi. Nie w kwestii nas, ludzi, powinno być decydowanie czy to już ten moment, czy może jeszcze poczekać. A w głowie na wyścigi pojawiają się myśli "A jeśli...".
To już szóste adopciny Rufusa. Mniej więcej 11. rok jego życia. Życia, w którym ktoś go bardzo skrzywdził i z całą pewnością doświadczył wiele cierpienia. Ale te 6 lat, myślę, że to był najlepszy czas jego życia. Jego drugie życie, w którym zaznał tyle miłości i dobra, że chociaż nie są w stanie wymazać przeszłości, to pozwoliły mu znowu zaufać i pokochać. Lata życia w strachu minęły. I uważam, że nie zasługuje, by na koniec znów do nich wrócić. Nie bój się piesku. Twój człowiek jest przy Tobie i zrobi wszystko, żebyś nigdy już nie cierpiał.